Stary rok odchodzi powoli... 
Nowy nadchodzi, a wraz z nim nowe nadzieje na lepsze jutro. Czego sobie życzymy? O czym marzymy? 
Ja na pewno marzę o zdrowiu, o tym by mój BMHR wytrzymał jak najdłużej, o tym by moja rehabilitacja szła dużo sprawniej, obym w szkole nie zniżała lotu i oby moja cała rodzina była szczęśliwa.
W sumie chciałam już, by ten rok jak najszybciej się zamknął, choć narzekać nie miałam na co. Biodro zoperowane, sprawy forumowe i fundacyjne dość sprawnie szły, zmieniłam mieszkanie na większe- choć jakim kosztem nie wspomnę, a córka zaczęła dobre liceum. Stary rok znam, niczym mnie nie zaskoczy, a co mi przyniesie jutro, to się okaże "w praniu". 


Stary Rok odchodzi
z brodą po kolana,
zadumany, zatroskany,
żegnany na balach.
Jaki byłeś wszyscy wiemy
i za to Ci dziękujemy,
za radość, smutki, żale,
i za szczęście jakie dałeś.


Z ostatnią kartką kalendarza 

Zerwij wszystkie złe nastroje,
zapomnij o wszystkich nieudanych dniach,
przekreśl niewarte w pamięci chwile 
I wejdz w Nowy Rok 
Jak w nowej sukni wchodzi się 
Na najwspanialszy bal świata!




Szczęśliwego Nowego Roku drodzy czytelnicy 
mojego internetowego pamiętnika!!! Dziękuję, że ze mną jesteście w każdej chwili mojego skromnego życia.

Badanie dopplerowskie

Już wcześniej wspominałam o opuchliźnie w okolicy stawu skokowego. Niestety opuchlizna jest zdecydowanie mniejsza, ale nadal się utrzymuje. W sumie, nie przeszkadza mi to, ale nurtuje mnie pytanie: dlaczego utrzymuje się ten stan? Co zrobić by to zmienić? Kineso taping nie pomógł, rehabilitant również, na oddziele rehabilitacyjnym w Piekarach zrobili mi badanie dopplerowskie, ale również nie wykryto żadnego schorzenia żył. Co dalej? Czy naprawdę operacja, a tym samym większa sprawność tej nogi, miała wpływ na ten obrzęk? Hm...


Badanie dopplerowskie tj. badanie ultrasonografem, które umożliwia dokładnie zmierzenie przepływu krwi przez naczynia, co daje pojęcie o przekroju i wydolności badanych tętnic i żył.
W gabinecie ściągnęłam spodnie, obuwie oraz skarpetkę, jednocześnie odsłaniając badaną część ciała- w tym przypadku nogę. Położyłam się na brzuchu, a lekarz nałożył mi na skórę łydki specjalny żel, który ułatwia przenikanie fal ultradźwiękowych i przesuwanie głowicy. Następnie przyłożył głowicę i wodził nią jednocześnie obserwując obraz na ekranie monitora. Potem powtórzył  całe badanie, gdy byłam w pozycji stojącej. Ogólnie badanie dość przyjemne, nieinwazyjne, bezbolesne i nie wymaga znieczulenia, któremu dodatkowo towarzyszy efekt dźwiękowy- przetworzony komputerowo szum krwi przepływającej przez naczynia.
Oto wynik mojego badania:
Badaniu poddano żyły: udową wspólną, powierzchniową, głęboką, podkolanową oraz proksymalne i dystalne odcinki żył piszczelowych przednich, tylnych i strzałkowych, a także przyujściowe odcinki żył odpiszczelowej i odstrzałkowej.
Badane żyły drożne, elastyczne, podatne na ucisk.
W badaniu dopplerowskim widoczny fazowy, spontaniczny przepływ krwi.

Wyniki badań podczas warsztatów fizjoterapeutycznych w Krakowie

W badaniu stwierdzono osłabienie siły mięśniowej kończyn dolnych ( testowano mięśnie w skali Lovetta : zgięcie biodra L 3+ P 2+, odwiedzenie L 3+ P 3+, rotacja zew. L 4 P 4, rot.wewn P 4-, wyprost L3+ P3+, przywiedzenie biodra L3 P3+), ograniczenia ruchomości obu stawów biodrowych ( wg skali SFTR lewy S: 5-0-55 F: 15-0- R: 45-0-, prawy S: 10-0-50, F: 10-0-15, R: 10-0-45). W badaniu na platformie stabilometrycznej odnotowano zaburzenia równowagi statycznej, przeniesienie środka ciężkości względem osi w lewo. Berg Balance Scale 51/56 pkt. W testach funkcjonalnych odnotowano zaburzenia równowagi dynamicznej oraz problemy z fazą pełnego obciążenia prawej kończyny dolnej. The Timed Up and Go 11 sek.
Zalecenia
Wskazana rehabilitacja mająca na celu:
wzmocnienie osłabionych mięśni kończyn dolnych, aktywne zwiększanie ruchomości stawów biodrowych, oraz poprawę równowagi statycznej i dynamicznej. Pacjentka wymaga terapii ukierunkowanej na poprawę wzorca chodu, zwiększenie bezpieczeństwa w czasie chodu w zróżnicowanym terenie i po schodach. Terapia pacjentki powinna uwzględniać ćwiczenia dynamicznych, streching mięśni grupy kulszowo- goleniowej oraz drenaż limfatyczny. 


Za jakiś czas zamierzam powtórzyć takie badania i porównać wyniki :)
Nadchodzą oczekiwane, magiczne święta
bo muszą być w roku takie dni
By spełnić się mogły najskrytsze sny.
Gdy zasiądziemy do Wigilijnego stołu
Zapalimy świeczki i zaśpiewamy kolędy,
Gdy podzielimy się opłatkiem
Złożymy najserdeczniejsze życzenia
To właśnie w tej chwili spełnią się marzenia.
Miłością, myślami, uczuciami
Podzielimy się z bliskimi w ten magiczny czas
Bo bez nich przecież nas by nie było.
Więc niech w naszych sercach zawsze będą święta.


Z okazji Świąt Bożego Narodzenia
życzę Wam moi drodzy
wiele błogosławieństwa od małego Jezuska
oraz
duzo prezentów pod zielonym drzewkiem



Oddział V w piekarskiej urazówce

Wróciłam!
Ech, cóż za piękne trzy tygodnie spędziłam na piątym oddziele w szpitalu urazowym w Piekarach Śląskich.
Miło zaskoczyło mnie indywidualne podejście do pacjenta pani Barbary Ł.- ordynator tegoż oddziału. Szłam na ten oddział troszkę przekonana że będzie to taki NFZ-owski  szablon, a jednak pomyliłam się.
Po przybyciu na oddział ordynatorka poprosiła mnie do gabinetu gdzie po dokładnym zbadaniu siły mięśni zakresu ruchu oraz chodu zaleciła mi szereg zaleceń: basen, masaż podwodny, krioterapia, sollux, masaż klasyczny manualny odcinka lędźwiowego, laser, pole magnetyczne, artromot tj. zmotoryzowana szyna ruchowa przeznaczona do mobilizacji stawu biodrowego (zwiększa fizjologiczny zakres ruchomości zgodny ze zginaniem i prostowaniem) oraz indywidualna ponad godzinna rehabilitacja z panem Kubą. Muszę przyznać że przed nim uciekać chciałam jak go widziałam bo non stop mnie męczył, ale szczerze Kuba miał dość duże pojęcie o ćwiczeniach i szczerze go polecam wraz z całym oddziałem. Ćwiczenia były ustawione pod kątem usprawnienia kończyny po operacji oraz przygotowanie nieoperowanej nogi do operacji.
Generalnie cały pobyt uważam za bardzo udany. "Obsługa" na oddziele godna podziwu. Pielęgniarki miłe, salowe czyste, aż pacjent idealnie się czuje w takim otoczeniu. Pokoje czyste, łóżka wygodne, szafki i sprzęt nowoczesny, a jedynie łazienka była wielkim minusem, bo było tam bardzo zimno. Wykąpałam się tam ze trzy razy, a pozostałe razy brałam prysznic zaraz po basenie. Zresztą większość tak robiła. :)
Bardzo się bałam, aby nie powtórzyła się sytuacja z lipca tzn wtedy gdy leżałam na oddziele III i miałam niezbyt miłe towarzystwo. Na szczęście nic z tych rzeczy nie miało miejsca! Teraz, aż łza się kręciła, gdy kolejne osoby opuszczały oddział.

Drugi raz nie zaproszą nas wcale! Czyżby?

Opuchlizna zeszła! Nie wiem czy za sprawą leków, czy może już jest wszystko ok. Nie mam czasu i ochoty na zbywanie przez lekarzy, dlatego postanowiłam obserwować obrzęk, a w razie czego udać się na cito do chirurga. Tym bardziej że w czwartek jadę do Piekar na oddział rehabilitacyjny, gdzie przez trzy tygodnie będę dzień w dzień ćwiczyć, pływać i ... uczyć się do egzaminów :(


26 listopada miałam mieć wizytę u mojego operatora, ale się okazało, że w tym terminie jest na sympozjum. Zadzwonili do mnie z ambulatorium, że przekładają mi termin na 11 luty 2011r. Dobrze że niedługo będę stacjonować w Piekarach to "zmuszę" doktora, by ustalił mi termin kolejnej operacji. Najlepiej by mi pasował czerwiec, wówczas już jestem po egzaminach i mogę czas poświęcić tylko dla siebie.


Święta wkrótce, a ja w głowie mam tylko jedno zdanie "jak ja się wyrobie?"  Prezenty mam kupione, i nic ponad to, a tu jeszcze przeprowadzka, szkoła oraz mój pobyt na oddziele co mnie wkurza bo nic zdalnie nie zrobię. Krzyczeć mi się chce z bezradności.


Chociaż teraz w sobotę trochę odżyłam wieczorem, bo za namową przyszłej szwagierki - Justyny, wraz z Krzysiem wybraliśmy się większą grupą na Andrzejki. 
Lokal przeciętny, zresztą tak jak nagłośnienie i obsługa. Ekipa z którą przyszłam, pomimo, że ich znałam wcześniej, to nigdy jakoś nie umiałam z nimi znaleźć wspólnego języka. Tym razem było podobnie, a jedynie  Justyna wraz z mężem  są zawsze w porządku wobec mnie i przy nich nie czuję się wyobcowana. Długo siedziałam sama, czasem z Justyną zamieniłam dwa zdania, które i tak zagłuszała dudniąca muzyka.  Krzysiek siedział naprzeciwko, za daleko by mnie usłyszał, na szczęście potem się przesiadł tuż obok mnie. Godziny mijały, a relacje, suto zakrapiane alkoholem, rozluźniły się do tego stopnia, że coraz lepiej było mi wśród nich. Patrząc na chwiejnych ludzi przypomniały mi się słowa mojej profesorki z języka polskiego, która na podstawie jednego z utworów Krasickiego, naśmiewała się z Polaków którzy przy kielichu swe problemy "rozwiązują". 
Pomimo lżejszej atmosfery, jednak czegoś nadal mi brakowało... Gdzieś w środku czułam nutkę zazdrości, że większość z nas szampańsko bawi się na parkiecie, a jedynie ja i Krzysiek "pilnujemy" stołu. Krzysiek bo nie chce, nie lubi, nie umie, ale ja ... ? Wspomnienia wróciły, gdy dawniej wirowałam na parkiecie, aż ludzie pytali się czy kurs tańca przechodziłam, mówili, że jestem ozdobą lokalu. A teraz przez szybko postępujące zwyrodnienie od około czterech lat w ogóle nie tańczyłam. Taniec był kolejną rzeczą w mym życiu który chamsko zabrała choroba. 
Nieśmiało wyszłam na środek, by pokręcić sama tyłkiem, zobaczyć czy jeszcze cokolwiek umiem, pamiętam i wtedy nieznajomy poprosił mnie do tańca. Trochę zaskoczona zgodziłam się. Pomyślałam dlaczego nie, przecież marzę o tym, by znów tańczyć, by wracać powolutku do normalności. Tańczyłam i nic mi nie przeszkadzało. Nieodpowiednie do tańca buty (wygoda wzięła górę), wzrok zaskoczonych ludzi przestały dla mnie cokolwiek znaczyć. Jedynie partner trochę się zszokował jak mu powiedziałam pod koniec piosenki: dziękuję, bo niestety nie dam rady, gdyż przyszłam o kulach. A jednak on mnie jeszcze bardziej zszokował, gdy po jakimś czasie podszedł i po raz kolejny poprosił mnie do tańca. Kolejny raz wirowałam w rytm muzyki .....

Kostka...

Od jakiegoś czasu puchnie mi kostka :(
Już w zeszły wtorek mój rehabilitant zwrócił na to uwagę. Dał mi zakaz używania skarpetek ze ściągaczem oraz powiedział, że powinnam zrobić badanie na przepustowość żył. 
Szkoła, wycieczka oraz znalazłabym jeszcze z tysiąc pseudowymówek, by się wykręcić od pójścia do lekarza.
Dzisiaj jednak nastąpił przewrót w tej sprawie, a mianowicie: rano wstałam już ze znacznie opuchniętą kostką oraz bólem w tej okolicy. Wcześniej też czasem opuchlizna się pokazywała, ale tylko gdy się przeforsowałam i znikała jak dałam odpocząć nodze, ale dziś zupełnie inaczej i dlatego dziś mnie to zmartwiło.
Zadzwoniłam do operatora, który stwierdził, że nie powinnam się martwić, bo tak czasem bywa podczas rehabilitacji. Natomiast ja jakoś nie przekonałam się do tej odpowiedzi, dlatego poszłam do lekarza ogólnego, który stwierdził, że chyba mam problemy krążeniowe i przepisał mi detralex (Działa ochronnie na naczynia krwionośne , poprawia ich napięcie. Działa przeciwzapalnie, zmniejsza obrzęki poprzez poprawę krążenia żylnego oraz drenażu chłonki.)
Oczywiście wykupiłam lek, a jutro jeszcze pójdę by zrobili mi badanie dopplerem.
Co wyjdzie będę informowała na bieżąco. 

Piękny jest ten świat...

W słuchawkach bębnią mi słowa: jaki piękny jest ten świat, śpiewa Myslovitz ... Myślami wracam do weekendowych wydarzeń...
Jest jeszcze wiele zakątków na tym świecie, które marzę by zobaczyć. Od zawsze marzyłam o podróżach po świecie, a przede wszystkim o zwiedzeniu całej Polski, jednak przez wiele lat cholerne nogi blokowały mnie na każdym kroku. W dzień jeszcze w miarę dawałam radę chodzić, za to w nocy zwijałam się z bólu. Nawet nie umiem określić tego bólu, który towarzyszył mi praktycznie całe życie. Czasem zagryzałam zęby by nie stracić czegoś, aby nie wytykali mnie palcami, że jestem niedorajdą, zresztą sama chciałam żyć w miarę normalnie. Normalność, albo ból. Ot wybór!!!


W ten weekend szkoła Cosinus, a w zasadzie Unia Europejska, zasponsorowała nam dwudniową wycieczkę. W planie było zwiedzanie Sandomierza, Baranowa oraz jeszcze jednego miejsca, które finalnie zostało zastąpione Krakowem.Bałam się jak diabli, że zapisując się porywam się z motyką na słońce. Moje wątpliwości rozwiała najpierw dyrektorka szkoły, która stwierdziła, że szkoda bym zrezygnowała całkowicie z tak wspaniałej wycieczki, a potem mój rehabilitant, który stwierdził, że na pewno dam sobie radę definitywnie przekonał mnie. 

Dwie godziny snu, wypijam kawę, pakuję kanapki, zarzucam plecak i w drogę ...
Autobus zabiera nas z umówionego miejsca. Humor dopisuje pomimo braku snu, buzia mi się nie zamyka, lubię takie klimaty co mnie jeszcze bardziej nakręca. Niektórzy próbują się zdrzemnąć, ale ciężko, gdy co rusz ktoś sen przerywa gromkim śmiechem. Kawały, anegdoty, śpiewanie umilają nam drogę, aż do samego Sandomierza :) Bioderka wspaniale znoszą podróż, ale jeszcze całe dwa dni muszą być dzielne.




Sandomierz przywitał nas dość pochmurnie, na szczęście bezdeszczowo, choć wraz z upływem czasu sandomierskie słoneczko zdążyło nas nieśmiało przywitać. 
Na dzień dobry musiałam pokonać mnóstwo schodów Nie liczyłam ich, ale było ich chyba ze 150 szt. Pokonałam je jednym haustem Dumnie patrzyłam z góry na resztę klasy jak mnie dogania, bo koordynatorka dała mi fory i ruszyłam troszkę wcześniej.
Szłam uliczkami Sandomierza, królewskiego miasta i zachwycałam się jego urokiem. Dawno mnie nic tak nie urzekło! Tak, to miasto miało duszę, którą było czuć na każdym kroku. Brama opatowska, renesansowy ratusz, Bazylika Katedralna, Zamek kazimierzowski, dom Jana Długosza, kościoły i wiele innych zabytków  dumnie stoją od wieków, zachwycając turystów swym widokiem. Wspaniałe, sandomierskie lochy również mnie nie pokonały, a w zasadzie moich bioderek. Schody prowadziły to w górę, to w dół przez 470 metrów dochodząc najgłębiej 12 metrów poniżej poziomu rynku. Byłam spocona, ale jakoś niespecjalnie mogłam powiedzieć, by mnie zmęczyły te schody, a było ich naprawdę sporo. Kolejnym punktem programu była zbrojownia. Jeszcze nigdy nie słyszałam skrawka historii opowiedzianej z taką pasją, która przejawiała się w każdym wypowiedzianym słowie, a była na temat uzbrojenia wojsk polskich i nie tylko na przełomie wieków. Historia w pigułce na pewno na zawsze utkwi w mej pamięci. 
Mistyczne miasto pożegnało nas przepięknym zachodem słońca. Znów pędziliśmy autokarem by zjeść obiadokolację w eleganckiej restauracji hotelu Magnat w Jacyntowie. Pokój dostałam dwuosobowy, więc rozgościłam się w nim z Elą. Obiadokolacja dość zwyczajna, ale nie to było istotne tego wieczora. Najważniejsze było, byśmy się zintegrowali jeszcze bardziej i muszę przyznać, że udało się to nam całkowicie osiągnąć. Szalałam ze znajomymi do 2.00 w nocy i pewnie byśmy jeszcze nie pokładli się spać, gdyby nie fakt, że atrakcje dnia następnego czekały na nas. Zasypiam słysząc jakieś głosy, kroki... Jeszcze co niektórzy jednak nie poszli spać. Morfeusz mnie porywa na krótko w otchłań.


Budzik o 7,00 zadzwonił, wzięłam prysznic, ubrałam się i poszłam budzić resztę ekipy, za co mi niektórzy dziękowali, bo budziki ich "nawaliły".  Oczywiście koledzy zadbali by na śniadaniu niczego mi nie zabrakło, bez słowa spełniali wszystkie moje zachcianki.  Hm, jak fajnie by było z taką obsługą funkcjonować całe życie...  
Kolejny etap wycieczki, okazał się kolejną niespodzianką. Dosłownie perła polskiej architektury lśni pełnym blaskiem w Baranowie Sandomierskim. Najpiękniejsza dawna rezydencja magnacka, otoczona wspaniałym parkiem urzekła mnie swoim czarem. Przepiękny dziedziniec na którym niejednokrotnie odgrywano filmowe sceny ("Czarne chmury", "Barbara Radziwiłłówna") wręcz porażał swym urokiem. Komnaty miały swój urok choć przeszkadzał mi zaduch i ledwo widoczne malowidła, których nie oszczędził czas. Ogólnie bardzo pozytywna ocena zamku oraz przewodnika, który umiał zainteresować nas historią zamku.


W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Kraków, gdzie dostaliśmy dwie godziny wolnego czasu dla siebie. Postanowiłam, więc zadzwonić do Duśki, aby się z nią spotkać choć na chwilę. Jednak zapowiedziana wizyta w ostatniej chwili nie wypaliła (szkoda), bo Daga już miała inne plany na ten dzień. Pozostało mi wraz z najbardziej zgraną ekipą wycieczki udać się na zwiedzanie Krakowa i w sumie nie żałuję tej alternatywy na wolny czas. Dawno nie miałam okazji widzieć uroków Krakowa, a zawsze chętnie wracam do najpiękniejszego miasta w Polsce. Sukiennice, kościół Mariacki  oraz Wawel odświeżyły moje obrazy z dzieciństwa. 


Powrót do domu i znów nasuwa się stare polskie powiedzenie: 
"Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej"
Samej ciężko mi w to uwierzyć, ale po dwóch dniach intensywnego chodzenia, mnóstwa schodów, niewielkiej ilości snu zdobyłam się jeszcze na zakupy w super markecie. Kupiłam ananasy, banany, mandarynki i skarpetki ;)
W końcu home, sweet home!!!
Tego dnia zmęczenie, a właściwie prawie brak snu bierze górę ...

Po czy przed?

Miesiące mijają po operacji...
Już nawet przestałam odliczać  ile jest po... 8 listopada minęły już cztery miesiące. Coraz częściej zaczynam myśleć, że jestem przed, a nie po. Operowana noga, jak twierdzi mój rehabilitant, jest ponoć w bardzo dobrym stanie. Ja też czuję że nie za wiele wniosę nowego w rehabilitację tej nogi oprócz zwiększania ruchomości w biodrze. Wiem na pewno, że moja, jak przed operacją ją nazywałam "zdrowsza" noga, boli mnie bardzo, a pan Krzysiek teraz głównie nad nią pracuje oraz nad nauką chodu. Ale jak tu się uczyć jak boli? Jak przeskakuje, trzaska, trzeszczy, jak to przeskoczyć? By iść do przodu.
Nadal mam problem ze przestawieniem w moim mózgu jak jest prosto, a jak krzywo. Ja twierdzę że prosto, a reszta mówi, że sporo brakuje do wyprostu i odwrotnie. Złapałam się nawet na tym, że podkładam rękę pod pośladek, gdy leże w łóżku, bo czuję, że tak jest idealnie. Jak wyciągnę to mam wrażenie jakbym z łóżka spadała. Zmuszam się by leżeć poprawnie, bo przecież tak trzeba, aby w końcu mój móżdżek zmienił wzorce na prawidłowe.
Nadal mnie irytuje te ślimacze tempo...


Szkoła....
Temat rzeka... nauki ogrom ... każdy chce jakoś zaliczyć, a ja zbyt ambitnie podchodzę i muszę zaliczyć egzaminy jak najlepiej. Heh, że też takiej ambicji nie miałam w latach młodości. Ależ byłam głupia :)
Wszystkie prace kontrolne mam zaliczone teraz zostaje mi dziewięć egzaminów... czyli dużo nauki oraz .... zasłużona, w pełni sponsorowana przez moją szkołę wycieczka do Sandomierza w najbliższy weekend. Jest to forma nagrody dla wybranych za wzorową frekwencję. Jestem bardzo podekscytowana, że będę miała okazję zwiedzić jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce i to ze wspaniałymi kumplami i koleżankami z klasy. Dokładny plan wycieczki nie znany. Nic nie chcą wcześniej zdradzić, wszystko trzymają w tajemnicy, twierdząc, że to ma być niespodzianka, wspaniała przygoda. Jedyne co wiemy, to że o nic nie mamy się martwić, że wszystko zapewniają. Szczegóły wkrótce ...
Oto nasz nowy kolega ze szkoły :)


11 listopada- Narodowe Święto Niepodległości.
Pomimo iż jestem Polką nigdy jakoś nie przykładałam większej uwagi do tego święta. Traktowałam to jako wolny dzień od pracy. Teraz jednak wraz z rodziną poszliśmy do kościoła na mszę, która miała uroczystą oprawę. Uczestniczyli w niej m.in.uczniowie pierwszej w naszej powiecie klasy mundurowej, a wśród nich dumnie maszerowała moja córka Karina. Po mszy zebrani w pochodzie przeszliśmy pod pomnik Powstańców Śląskich, gdzie odbyła się patriotyczna uroczystość. W jej trakcie uczniowie klasy mundurowej złożyli ślubowanie. Stałam dumna ...Karina tak pięknie wyglądała i oczywiście dla mnie najładniej.




Cel osiągnięty

Przeciągam się patrze na zegarek i ... Nie!!! Już 9.00? Nie!!!
Liczyłam, że szybciej wybiorę się do Piekar. No trudno czasu nie cofnę, jak to zrobiliśmy parę dni temu. Śpioch istny ze mnie, na obronę dodam, że ostatnio źle sypiałam. 
Zrywam się, biegiem załatwiam poranną toaletę, maluję się ubieram (dość sprawnie), bez śniadania wybiegam z domu i o 9.58 siedzę w autobusie do Gliwic, z Gliwic do Bytomia, a z Bytomia do celu. Tak trzy autobusy to zmora mojego wypadu.
Dzisiejszy plan:
"Zaatakować" mojego operatora (on o tym nic nie wie) i odwiedzić Slaviannę, którą przed chwilą powiadomiłam sms-em o swoim przyjeździe.
W sobotę byłam u Slavianny i zachwyciłam się oddziałem rehabilitacyjnym, więc postanowiłam poprosić doktora o skierowanie na ten oddział. Postanowiłam również opowiedzieć mu że moje nogi zamieniły się rolami i operowana przejęła rolę wiodącej nogi. 
Dojechałam na miejsce koło godziny 12.00 i skierowałam swe kroki do pokoju koleżanki. Okazało się, że była jeszcze na zabiegach. Szybko ją odnalazłam, lecz musiała jeszcze iść na masaże, więc postanowiłam iść do dr Mielnika. Naczekałam się sporo, bo doktor był na zebraniu u dyrektora szpitala, ale jak się później okazało, bardzo mi się to opłacało. Doktor gdy wyszedł z biura dyrektora przywitał mnie najbardziej rozbrajającym uśmiechem świata. Wyszedł w asyście pani Anetki- menadżera firmy Smith & Nephew, z którą rozmawiałam już przez telefon, a której nie miałam okazji osobiście poznać. Stwierdziła, że my jako fundacja robimy kawał dobrej roboty i widzi sens współpracy. Rewelacja! 
Wstępnie dr Mielnikow powiedziałam o co mi chodzi, ale jednak wolałam z nim porozmawiać sam na sam, więc udaliśmy się do pierwszego wolnego gabinetu. Tam mu powiedziałam o moich nogach i o chęci kontynuowania reha na ich oddziele. Co do reha mam się z nim skontaktować w środę, co do operacji drugiego bioderka to planuje na wiosnę tj. w kwietniu. Rozmowa w pełni mnie satysfakcjonuje i napełnia wiarą w dobro ludzkie. Na końcu rozmowa schodzi na luźniejsze tematy, choć cały czas dotyczyła operacji i medycznych spraw.
W skowronkach wyszłam z gabinetu, by szybko powiedzieć Slaviannie, która czekała na mnie cierpliwie na oddziele. Porwałam ją na miasto, do restauracji bo byłam cholernie głodna. W końcu od rana nic prócz gumy do żucia w buzi nie miałam. Marzyłam już o kawce ...
Restauracja Faraon z zewnątrz niczym mnie nie urzekła, jednak w środku było ładnie i czysto, a to mi wystarczało. Zamówiłam naleśniki nadziewane pieczarkami i serem, polane sosem czosnkowym z dodatkiem dwóch surówek, kawkę biała bez cukru oraz piwko. Naleśniki okazały się być ucztą dla mojego podniebienia, kawka postawiła na nogi, a piwko dodało humoru. Dołączył się do nas pacjent oddziału rehabilitacyjnego, który polecił nam tę restaurację. Dobry humor, pyszne jedzenie i zimne piwko były pięknym uwieńczeniem dnia. Tak w trójkę doczekaliśmy mojego autobusu powrotnego.

Darowizna = serce

Kochani!
Nieubłaganie zbliża się koniec roku, a wraz z nim konieczność uregulowania spraw podatku dochodowego. Może są wśród Was osoby, które płacą podatki na rzecz państwa, a woleliby z tej puli uszczknąć jakąś kwotę i podarować naszej Fundacji na jej rozwój i działania statutowe. Mówiąc wprost, każdy, kto chce podarować na rzecz fundacji choćby złotówkę, może sobie ją, zgodnie z polskim prawem podatkowym, odliczyć od podstawy opodatkowania. 
Darczyńcy mogą od podstawy opodatkowania odliczyć darowizny przekazane organizacjom (w tym fundacjom, takim jak nasza) na cele związane z pomocą społeczną, działaniami na rzecz osób niepełnosprawnych, przeciwdziałaniu patologiom społecznym, itp. Jedynym zastrzeżeniem jest to, że wysokość darowizny nie może przekraczać 6% dochodu w przypadku osób fizycznych i 10 % w przypadku osób prawnych. 

Takie odliczenie wykazuje się na koniec roku w deklaracjach podatkowych CIT-8 (poz. 40), CIT-8/0 (poz. 42) i CIT-D, bez potrzeby jakiejkolwiek wcześniejszej deklaracji. 
Należy jednak pamiętać, że przypadku jeśli dana firma będzie dokonywała odliczeń miesięcznych od dochodu, a na koniec roku zostałaby wykazana strata to nie będzie możliwe odliczenie dokonanych darowizn od dochodu. 

Wysokość darowizny powinna być udokumentowana dowodem wpłaty na rachunek bankowy obdarowanego, a w przypadku darowizny innej niż pieniężna - dokumentem, z którego wynika wartość tej darowizny, oraz oświadczeniem obdarowanego o jej przyjęciu. 

Jeśli uważacie, że działania jakie podejmuje nasza fundacja mają sens i przynoszą bioderkowiczom w całej Polsce coś dobrego to przekażcie tą informację swoim bliskim i znajomym. Razem mamy większe szanse na zmienianie świata, nawet w tych aspektach, które na razie wydają się niezmienialne. 

Podstawa prawna:
art. 26 ust. 1 pkt 9 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych,
art. 26 ust. 7 pkt 2 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych,
art. 18 ust. 1c ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych
art. 18 ust. 1 pkt 1 ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych,
art. 4 ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie,
art. 3 ust. 2 i 3 ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie
.



Fundacja Bioderko

ul.Paderewskiego 171
04-438 Warszawa
nr KRS: 0000341799
NIP: 952-207-97-90
Regon: 142147345
konto: Alior Bank
97 2490 0005 0000 4500 3677 6667

Wzmianka w prasie

Yes!!!
Udało się!
W końcu napisali o nas w prasie. Może nie jest to wielka wzmianka, ale zawsze coś. Dobrze, że choć pozytywnie. Moim marzeniem jest by forum i fundacja były jeszcze bardziej znane, nie tylko w kręgach chorych, ale także wśród lekarzy i fizjoterapeutów :)


kliknij aby powiększyć obraz


Dziś byłam na rehabilitacji i znów niezbyt dobre wieści niestety na tym froncie :(
Oczywiście na dzień dobry pan Krzysztof zrobił wywiad ze mną czy po ostatniej reha czułam dyskomfort?Wówczas powiedziałam mu o bólu pięty. Stwierdził, że niestety nie jest to dobrze, bo oznacza, że noga operowana zaczyna pełnić rolę nadrzędną. Ciało broniąc się przed bólem oszczędza nogę chorą, nieoperowaną, a bioderko z BMHR-kiem jest za bardzo obciążane. Stwierdził, że muszę "przycisnąć" operatora, aby jak najszybszej zoperował drugie biodro, bo w przeciwnym razie może wszystko wpłynąć na moją niekorzyść. Tylko jak to zrobić, gdy NFZ ma swoje priorytety, a dr Mielnik tak bardzo lubi przekładać terminy operacji? :(  A może tym razem się uda?
Szlag by to wszystko...
Wróciłam z rehabilitacji...
Krzysztof (rehabilitant) z przykrością stwierdził, że miednica znów mi opadła. Tak, dziś poczułam jak znowu mi miednica powróciła na stare miejsce. Tak niewiele trzeba by się cofnąć. Za dużo siedzę nad książkami, a za mało ćwiczę Muszę się jeszcze bardziej zmobilizować. Jednak dwa dni w szkole pozostawiło ślad nad którym teraz muszę się nieźle napracować. Na dodatek wczoraj zrobiłam jeszcze z 40 zadań, na łóżku, w nieodpowiedniej pozycji, co pewnie dolało oliwy do ognia. 

Piłeczka!

Kolejny dzień w szkole. Piłka spisała się na piątkę z plusem, ale po dwóch dniach siedzenia praktycznie non stop, nogi mam tak opuchnięte tak, że ledwo je poznaję. Skarpety zostawiły wyżłobienie wielkości kanionu i wygląda  komicznie jak wcięcie między fałdami u grubasa. Zastanawiałam się czemu tak się dzieje i to w obu nogach. Może słabe krążenie, bo za mało się ruszam między lekcjami, a może tak już będę miała zawsze? Nurtuje mnie też pytanie dlaczego na nodze nieoperowanej każde uciskanie przywodziciela pozostawia siniaki, a na operowanej nie mam tegoż problemu.


Jedenaście godzin lekcyjnych, dwa dni z rzędu, to bardzo dużo. Dobrze, że choć atmosfera między nami jest bardzo dobra. Klasa jest coraz bardziej zgrana, a nauczyciele dobrzy, nawet pani z matematyki w ten weekend zmieniła podejście. Dała mi się wykazać koło tablicy i woli żebym, to ja rozwiązywała, bo mam czytelne przejrzyste pismo. Dzięki temu bardziej rozumiem matematykę i może nie będzie tak źle jak prorokowałam. 

Rubensowska pupa!

Jedenaście godzin lekcyjnych w szkole ledwo przeżyłam. Przywodziciel na 9 lekcji twardy jak kamień "krzyczał": boli!  Skurcze paskudnie łapały co chwilę ten mięsień Niby jest bardziej plastyczny, ale chyba jeszcze daleko mu do pełnej formy. Jutro idę z piłeczką do tenisa. Będę nią masowała w momencie, gdy nie będę musiała pisać notatek. Innego wyjścia niestety nie widzę, a ulga zawsze gwarantowana. Tak dotrwam do wtorku, bo wtedy mam spotkanie z fizjoterapeutą.
Kolejnym problemem, który dziś zauważyłam to, że kości "wbijają" mi się w tyłek, a twarde szkolne krzesła jeszcze temu sprzyjają. Mięśnie pośladkowe mam zbyt słabo rozbudowane i stąd ta niedogodność. Niby pupa rubensowska, a jednak nie chroni odpowiednio. Najważniejsze są mięśnie i nad tym należy się również pochylić.

Istne szambo!!!

Czas biegnie za szybko, a ja wraz z nim czuję, że ubywa mi sił. Sił na działanie, sił na naukę oraz sił na wszystko inne. Czuję, że się wypalam, że mnie wszystko przerasta i nie czuję się potrzebna. Jeszcze na szybko muszę mieszkanie zmieniać co kompletnie nie jest teraz potrzebne, ale właścicielka mieszkania, które wynajmuję postanowiła je sprzedać. Istne szambo!!!
Siedzę jak durna nad Słowackim, bo zgodziłam się na prowadzenie lekcji o nim. Tylko po co się tak męczę? Dla idei? Przecież żadnych gratyfikacji profesorka z języka polskiego nie zapowiedziała, wręcz zaprzeczyła jeszcze.  
Jutro angielski na maksa zaabsorbuje mój mózg, bo pracę kontrolną muszę w sobotę napisać. A może w niedzielę? Chyba muszę zerknąć do planu lekcji.
W tym semestrze "moja" szkoła Cosinus mnie przeraża. Nowe reguły które wprowadzili mnie wykończą, ba, nawet myślałam o przeniesieniu do Żaka. Dwa pierwsze weekendy grudnia mam przesrane, bo do zdania 9 egzaminów. Lekcje od 8.00 do 17.00 na pewno wpłyną na moje biodra i tyłek hi hi. Ponadto z matematyczką wdałam się w ostrą dyskusję, sprawa dotyczyła zachowania klasy, oczywiście broniłam klasy. Dyrektorka tegoż liceum chyba nie wie co to być niepełnosprawnym, bo targa mnie na 2 piętro po cholernie niewygodnych schodach, a kolega z klasy poruszający się na wózku niestety ostatnio nie brał udziału w zajęciach, bo windy ta szkoła nie posiada :P Nauka jakoś przestała być dla mnie przyjemnością, ale na pewno nie zrezygnuję.

Rehabilitację ze względów finansowych, na moje życzenie, mam raz w tygodniu. Ostatnio tj. we wtorek równym krokiem w rytm muzyki dotarłam na reha tj. około pół kilometra w 7 minut. Mój narzeczony mówi, że idę szybciej niż on :)Krzysiek-rehabilitant pracował głównie nad stawem krzyżowo biodrowym. Masował, uciskał, kilka "trików" i już trzeci dzień ból nie powrócił. Dodatkowo na moją lordozę zastosował kinesio taping, tzn okleił mi plecy pięknym różowym plastrem. Całość ponoć przypomina króliczka z playboya :) Chodzenie nadal bez zmian, chyba wolę się nie wypowiadać. Biodro ucieka w bok, zapominam o trzymaniu brzucha i zbyt sztywno trzymam ramiona, bo nimi rekompensuję brakujące mięśnie potrzebne do prawidłowego chodzenia. Aż mnie obrzydzenie bierze jak patrzę na siebie i ta lordoza mnie wykończy dodatkowo.

Koło życia...

Półtora tygodnia przerwy od profesjonalnej fizjoterapii. Krzysiu- rehabilitant przeprosił, więc jest usprawiedliwiony. Wyżaliłam mu się, że bardzo liczyłam na rehabilitację w zeszłym tygodniu, bo miałam ogromny ból między łopatkami, który nie pozwolił mi oddychać praktycznie. Wyjaśnił mi, że każdy prawie tego typu ból co mu opisałam, bierze się z klatki piersiowej i zaczął mi pokazywać pewne punkty, które okazały się tak piekielnie bolesne w miejscu nacisku, że aż cofnęłam mu rękę. Naciskał bardzo delikatnie, bo właśnie do takich należy, ale jednak tego nie umiałam wytrzymać. Pokazał co robić, gdy ból się powtórzy. Dziś próbowałam uciskać te punkty spustowe i muszę przyznać, że cały czas boli, ale już umiem z tym sobie radzić. 
Krzysiek jest bardzo zadowolony z mojej postawy oraz mojego chodu o kulach. Twierdzi, że operowana noga jest w świetnej kondycji. Chodzenie bez kul nadal niestety jest złe. Miednica mi w bok ucieka i nie bardzo umiem zrozumieć co zrobić, by to zniwelować. Niby on mi pokazuje, ale ja to tylko widzę, a nie czuję. Tak samo miałam z miednicą uciekającą do tyły podczas chodu. Pewnego dnia szłam sobie i korygowałam chód, aż  nagle mówię sama do siebie: tak o to chyba chodzi i faktycznie to był strzał w dziesiątkę. A przecież Krzysiek szedł obok mnie i prowadził krok w krok, a jednak musiałam w końcu sama zrozumieć o co w tym wszystkim szło.
Teraz głównym problemem jest głównie druga noga, która boli coraz częściej. Złe samopoczucie mojego bioderka zrzuciłam na  na zmianę pogody, ale po wyjściu z reha nic mnie nie bolało, więc to jednak nie pogoda wpływa, tylko zmiany zwyrodnieniowe w biodrze. 
Uwielbiam chodzić na rehabilitację Po niej czuję się taka wyciszona, odstresowana, rozluźniona.Szkoda, że jest blokada przed codziennym chodzeniem na reha do Krzyśka i to jest najogromniejsza blokada, bo finansowa. Nie ma pracy nie ma rehabilitacji, nie ma rehabilitacji nie jestem w stanie iść do pracy. I koło się zamyka...

Nutkę egoistycznie

Trzy miesiące od operacji minęły jak z bicza strzelił. Co osiągnęłam?
Na pewno o wiele prostszą sylwetkę, większą ruchomość w stawie, zero bólu w operowanym bioderku, bo o drugim nie mogę niestety tego powiedzieć, ale tym się jeszcze mój operator obiecał zająć. Rehabilitant, na początku naszej współpracy był przekonany, że oddali termin operacji tego biodra, jednak jak się okazało pomimo, że walczymy z nim uparcie, to ono cholernie blokuje mnie przed większymi postępami w rehabilitacji.
Tak więc muszę zgrać z Mielnikiem termin w listopadzie, by ruszyć w końcu pełną parą do przodu.
Czasami czuję, że brak mi energii do dalszego działania, czasami wręcz załamuję się, ale cóż mi innego pozostało jak nie walczyć "egoistycznie" o siebie.
Kurcze ile to kasy na te rehabilitację idzie... Nim się doprowadzę do ładu i składu, to prędzej zbankrutuję. Czy nie może być tak rewelacyjnej rehabilitacji w ramach NFZ? Marzenia... Dobrze, że za nie nie karzą.

Cięcie głowy kości udowej wg zastosowania różnych rodzajów protez biodrowych:

A) endoproteza
B) endoproteza z krótkim trzpieniem (np nanos)
C) BMHR
D) BHR










źródło: Smith & Nephew

I hates

28 września 2010r.
Rehabilitacja, krzywo, źle... Wszystko!
Mam dość!
Czyżby pierwsza pooperacyjna depreszka?
Wróciłam do domu, padłam na łóżko i łzy same zaczęły mi napływać do oczu. Gdyby nie domownicy, pewnie ta chwila wyglądała by zupełnie inaczej, na pewno głośniej bym to przeżyła. Czasem, chyba warto się wykrzyczeć, by lepiej się poczuć. Choć ja nie bardzo lubię pokazywać się ze słabej strony, a ostatnio czuję się taka słaba.
Pan Krzysiu nadal daje mi wycisk, ćwiczenia z nim to już nie wakacje. Co spotkanie to wprowadza coś nowego, a coś eliminuje, pewnie dlatego, by nie przyzwyczaić ciała do stałego zestawu  ćwiczeń. Powoli widać efekty,jednak bardzo mnie "boli", gdy Krzysiek pokazuje na sobie jak ja chodzę, jakie błędy popełniam. Na pewno nie robi tego ze złym zamiarem, jednak na mnie to działa jak płachta na byka. Nie cierpiałam na siebie patrzeć, gdy mnie nagrywano na kamerę video, a teraz tą kamerą jest Krzysiek, który ekspresem odtwarza pokazując mi wszystko po kolei co źle robię. Najlepsze że jak chcę coś poprawić to wychodzi jeszcze gorzej. Np. mam prawe biodro wysunięte, a lewe schowane i gdy je wyprostuję, to czuję się jak pieprzony paralityk. Weźcie sobie wysuńcie ramię 20cm do przodu i idźcie przed siebie, to zrozumiecie o czym mówię. Ciężko mi nadal to w głowie poprzekładać, bo ja czuję się prosta tak, a nie jak Krzysztof mi każe stać.
Cholernie się boję tego całego etapu rehabilitacji, choć wcześniej myślałam że to tylko kwestia słabych mięśni. Teraz widzę, że przede mną długa droga.
Staw biodrowo krzyżowy nie daje mi o sobie zapomnieć. Czuję jakby mnie tam paliło czasem...Szlag by to wszystko...

26 września 2010

Ostatnia wizyta u rehabilitanta wykończyła mnie. Przestał się ze mną "pieścić", a ćwiczenia są coraz cięższe. Na początku wszystko było lajtowe, nie obciążające, lecz tym razem wyszłam padnięta na maksa. Oczywiście wszystkie ćwiczenia w granicy bólu, nigdy nic na siłę nie robi. Nadal jestem bardzo z niego zadowolona i nie mam zamiaru nic zmieniać. Czasem "pokrzyczy" na mnie wówczas od razu ćwiczenia robię poprawnie, bo u mnie nic nie idzie, nic nie umiem, natomiast on szybciutko mi udowadnia, że ja dane ćwiczenie robię zupełnie sama bez jego ingerencji. Na polecenie podniesienia nogi, ostatnio powiedziałam mu, że nie zrobię tego, bo po prostu nie umiem, wiec "pomógł" mi ciągnąc za wielki paluch u stopy. Po czym z dumą powiedział: wiesz, że ci nie pomogłem i to tylko kwestia umysłu? Problem jest również w tym, że muszę tyle rzeczy pilnować, by zrobić w miarę poprawnie krok. Bez przerwy słyszę stopa na zewnątrz, miednica do przodu, brzuch wciągnij, etc. Jak długo będę musiała o tym myśleć?


Weekend w szkole, a dokładnie 20godz. Bioderka nie buntowały się na szczęście. Dzielnie zniosły taką ilość godzin na szczęście.
Po części jestem bardzo zawiedziona zmianą matematyczki. Nowa w ogóle nie przypadła mi do gustu, a jeszcze bardziej jej system tłumaczenia. Pani Małgosiu: HELP!!! W tym semestrze doszły nam dwa przedmioty: WOS oraz fizyka. Z fizyki babka stwierdziła, że w 20 godz, jakie przysługuje nam w tym semestrze, fizyków z nas nie zrobi i przekazuje nam minimum wiedzy, głównie dyktuje. Natomiast babka z WOS-u (m.in. opiekun klasy) okazała się spoko, a chodziły o niej różne historie. Materiału dużo, pisania dużo, czyli wszystko w normie. Przyzwyczaiłam się do tego przez dwa semestry.
Za to koledzy i koleżanki z klasy nadal są the best. Oj, brakowało mi tej zgrai. 
Za tydzień powtórka z rozrywki, bo znów spędzę weekend w szkole i znów będzie duża dawka śmiechu dzięki zgranej klasie.

Tarantula

Chyba każdy wie co za "zwierzątko". Pomińmy jednak jej obrzydliwość, a pozostańmy przy wzmożonej ruchomości. W dzieciństwie za swoje usposobienie,  przez kolegę zostałam tak nazwana. I może coś w tym jest?


W niedziele skończyła mi się gorączka (chyba grypka jakaś), więc już w poniedziałek jak tylko poczułam przypływ energii wzięłam się za umycie okna, wyprasowanie i powieszenie firany oraz zrobienie pokoju córki na błysk. 


We wtorek dalej czuję tę samą energię, więc znajduję czas na zakupy w hipermarkecie, gości na obiedzie oraz rehabilitację z panem Krzysiem. Po reha jeszcze pojechałam do rodziców na kawę, a wieczorem uraczyłam rodzinkę przepysznym omletem na ostro. W nocy wysłałam do jednej firmy C.V. i list motywacyjny, bo wysłali do mnie ofertę zdalnej pracy.


Środa: wstałam wcześnie ( co za często to nie zdrowo he he), bo z Kariną szłam do lekarza. Spędziłam tam dwie godziny, ale byłam bardzo zadowolona z podejścia lekarki do mojej córki. Potem standardowo sprzątanie, kawa z siostrą. Dobrze, że obiadem nie musiałam sobie zaprzątać głowy, bo został z dnia poprzedniego. Koło południa wpadła szwagierka z mężem, więc znów kawa, plus ciastko urodzinowe od ich nastoletniej córki. W między czasie odebrałam przesyłkę, posprzątałam po gościach a na kolację sałatka z pomidorów. I dzień kolejny zleciał. 


W wolnym czasie jako moderator, monitoruję Forum BIODERKO. Uwielbiam to robić! "Spotykam" tam wspaniałych ludzi, którzy są mi bliskie poprzez tę samą chorobę, ponieważ mnie lepiej rozumieją i łatwiej mi się z nimi dogadać.


Dzisiaj natomiast wstałam o 9.00 (no to pospałam sobie), wypiłam kawę z siostrą i Krzysiem. Następnie wykonałam furę prac fondacyjno-forumowych, bo z rana dostałam sms-a od Katji z wykazem prac na dziś! Wykonałam je w 90% i wzięłam się za zrobienie obiadu. Dzisiejsze menu to  placki ziemniaczane- mniam. 
Zaraz po obiadku postanowiłam skończyć powierzone mi przez Katje zadania, ale "złapała" mnie na necie i dołożyła mi jeszcze roboty :) Lajtowo je wykonałam, choć niektóre rzeczy robiłam pierwszy raz, jak np. wyciągi bankowe w PDF-ie wysłałam do fundacyjnego księgowego. Ponad to nadałam dwie przesyłki, a zaraz spadam na basen. Koniec zwalania na katarek, grypkę i chrypkę. Muszę być zahartowana :) 
Na basen idę bo mięśnie krzyczą o jakąś formę rehabilitacji. Przeklęty tyłek, a dokładnie mięśnie znów napieprzaja mnie. Miednica czuje zmęczenie. Czy to może przeforsowanie?  Powalczę z moimi bolączkami na basenie, jak nie pomoże to na pewno nie zaszkodzi :)

Fizjoterapia funkcjonalna

Wczoraj kolejna wizyta u fizjoterapeuty. Bardzo się cieszyłam, bo tyłek mnie bolał już od Warszawy. Hura! Znów odkryłam nowe mięśnie. Wkrótce będę znała swoją anatomię jak profesjonalista. 
Wskazałam Krzyśkowi, dokładnie gdzie mnie bolało i stwierdził, że najprawdopodobniej mam "zjechany" staw biodrowo-krzyżowy.


O tym, że mam dysfunkcję w/w stawu, po długich wnikliwych badaniach powiedziała mi już Wendy w Warszawie. Miałam z nim o tym porozmawiać, naprowadzić go, ale jednak sam to zdiagnozował. Hm, w moich ochach jest debeściakiem. Oczywiście zaraz nad tym problemem nieźle się napracował.


Znalezienie jednej dysfunkcji przez Krzysztofa graniczyłoby z cudem, dlatego wynalazł kolejne dwie :)
Jednym problemem jest fakt, że źle oddycham przeponą. Przepona odchyla mi się jedynie od strony brzucha, zaś od strony pleców w ogóle nie pracuje. Pokazał mi na sobie o co dokładnie chodzi i zakumałam. Dość często pokazuje na sobie poprawne "działanie" naszego organizmu, gdyż ja tych poprawnych wzorców w ogóle nie znam, bo nigdy poprawnie nie chodziłam.


Drugim wynalezionym problemem jest mięsień krawca, który działa na staw biodrowy i staw kolanowy. Odpowiada on za zginanie w stawie biodrowym i kolanowym, odwracanie i odwodzenie uda oraz przywodzenie i nawracanie golenia. Bardzo bolało, gdy uciskał w okolicy kolców biodrowych. Nad tym problemem również się napracował.
Ponad to, wiele ćwiczeń wprowadzał by przywrócić wszystkie funkcje, m.in. bardzo ważny mięsień gruszkowy. Za każdym razem inaczej pracuje nade mną i wynajduje inne problemy . Czy dotrę do mety kiedykolwiek? Czy mój organizm zacznie współgrać z mózgiem? Przecież wszyscy to robią mechanicznie, a ja mam takie problemy.

HOPE

Chciało by się krzyczeć, chciało by się wyć, klnąć!!!


Tyle zła nas otacza, że nawet nie zwracamy uwagi. Czasem jednak cierpienie dotyka bliskie Ci osoby, wówczas boli najbardziej.


Kretynka ze mnie! Nie wiedziałam co jej powiedzieć. Chcę ją wspierać, a nie wiem jak. Płakać mi się chce jak słyszę że wszystko ma w dupie. Lecz co jej miałam powiedzieć? Będzie dobrze? A co jak nie będzie? Nie, no głupie myśli mnie nachodzą. Przecież musi być dobrze, bo ile można dostawać po tyłku od życia.
Powinnam była jej powiedzieć, nawet coś banalnego, ale bałam się że mnie "zjedzie", bo nie cierpi banalnych pocieszeń... Myślę i sama się karcę.
Jeszcze sms-a durnego na maksa jej napisałam. Jestem bez uczuć chyba? Przecież nie mogłam tak się zblokować tylko dlatego, że ona nie trawi głaskania.


Jak? Powiedz, jak Ci mogę pomóc? Jak ukoić Twoje cierpienie? Czy jest to w ogóle możliwe?

[Warszawa] Kopniaki na całego

Oj! Znów nie wiem od czego zacząć. Tyle się działo, pełno emocji i tych dobrych i tych złych.


Sobota 11 września 2010
Warszawa przywitała mnie pięknym słoneczkiem, co wprowadziło mnie na dzień dobry w świetny humor. Katja deklarowała, że odbierze mnie z dworca PKP, jednak wysłała w zastępstwie Tomasza, zaś ona przygotowała dla mnie obiad. Przepyszne kopytka z sosem grzybowym made in babcia Katji, zjadłam do ostatniego kęsa. Dziwne, bo nie cierpię sosu grzybowego (!), ale ten ... ten na pewno był ósmym cudem świata. Zresztą podczas tego wyjazdu zrobiłam burzę moim kubkom smakowym. Pierwszy raz i to dwukrotnie jadłam dania kuchni orientalnej. Nie jadłam nigdy tak świetnie skomponowanych różnych smaków. Słodkie, kwaśne, pikantne pyszności z wielką przyjemnością pałaszowałam. Córka gdy wróciłam z wojaży, stwierdziła, że brzuch mi rośnie :P
Wieczorem, spóźnione troszkę, dotarłyśmy do Pepper Pub & Restaurant, gdzie zorganizowaliśmy spotkanie przed warsztatami. Kolorowe drinki, świetna atmosfera, znakomita obsługa oraz dobry nastrój spowodowały, że się mocno zasiedzieliśmy. Niby nie było by problemu, bo uwielbiam takie spotkania, ale rano musiałyśmy wcześnie wstać by dotrzeć do Orthosu, gdzie odbywały się owe warsztaty.
Nie pamiętam kiedy tak bardzo się śmiałam, aż miałam zakwasy mięśni na twarzy następnego dnia. Duśka w dużym procencie pomogła mi wprowadzić się w szampański nastrój. 


Niedziela 12 września 2010
Budzik? Nieee!
Musimy ruszyć tyłki i to szybko. Kawa, śniadanie i pędzimy do Orthosu na III warsztaty fizjoterapeutyczne. Tego dnia dostałam fuchę recepcjonistki, a dziewczyny pomagały fizjoterapeutom przy indywidualnej ocenie stanu pacjenta oraz przy wywiadzie fizjoterapeutycznym. Pacjenci byli zachwyceni, mówili, że nigdy tak szczegółowo nie byli badani. Pani Agnieszka Stępień oraz Fundacja BIODERKO stanęli na wysokości zadania.




Jechałam tam głównie na warsztaty, a jednak miałam cichą nadzieję, że bioderkowicze, ludzie fundacji, rehabilitanci, w szczególności pani Agnieszka, zauważyli moje postępy i choć odrobinkę dodali mi kopa. Pani Agnieszka już na wejściu nie szczędziła mi pochwał, a ja z każdym słowem rosłam w siłę. Siłę do dalszego działania.


Kolejnego kopa dał mi niesamowity człowiek- Fizkom. Katja namówiła mnie na dzień pobytu dłużej, by się spotkać z nim w poniedziałek, bo wraz z Duśką były tego dnia z nim umówione. Dziękuję Katju, tego mi trza było. Siedziałyśmy w poczekalni Orthosu czekając na Fizkoma. Gdy mnie zobaczył kazał mi się przejść. Nie byłam na to przygotowana w ogóle. Sądziłam, że gdzieś pokątnie, przypadkiem zobaczy jak chodzę i wtedy wyrazi opinie, ale nie... To do niego nie podobne!
Szłam na luzie korytarzem tam i z powrotem, a Fizkom nie szczędził mi pochwał. Twierdził, że poczyniłam ogromne kroki. Na koniec zawiesił mi medal na szyję, tzn. metronom i chodziłam w takt 45 min, a gdy tylko nie słyszał go, wyleciał na korytarz z zapytaniem, czy mi się baterie wyczerpały hi hi. Ja natomiast spokojnie w rytm metronomu spacerowałam sobie wokół Orthosu. Jednak nierówny chodnik nie sprzyjał chodzeniu w rytm, więc postanowiłam powrócić. 45 min minęło jak z bicza strzelił, zaś ja byłam zalana potem, choć szczęśliwa na maksa. Medal dla Fizkoma za to że jest najlepszym fizjoterapeutą.


Jestem z siebie dumna, że nie zawiodłam ludzi, którzy mi dopingują.