Pięknie?

Oj, kogoś wyślemy na kurs szycia!!!


Szczęście nie przychodzi łatwo

Ósmego lipca 2010 roku przeprowadzono u mnie operację wszczepienia protezy BMHR. Mijają dwa tygodnie i czas na podsumowanie. 
Nogi równe- tak na oko.
Non stop na środkach przeciwbólowych, bez których ciężko funkcjonować. Największy ból odczuwam od pośladka, jakby mi kto pal wbijał. Jestem pewna, że to nadal naruszone podczas operacji mięśnie, dają mi popalić.
Ćwiczenia wykonuję głównie izometryczne. Poszukuję w moim miejscu zamieszkania dobrego fizjoterapeuty, bo zdobyłam na to środki, ale to graniczy chyba z cudem :(
Wstawanie i siadanie z bólem (wyżej wspomniany pośladek), ruchomość w stawie biodrowym większa i bez bólu, nawet w pachwinie nie boli :). Jednak sprawdzenie jak duża jest ruchomość w stawie nie do końca jest możliwa, bo po pierwsze za szybko na sprawdzanie, a po drugie przykurcze trzymają jak cholera.
Przesypiam prawie całe noce, ale nadal pookładana poduchami, ręcznikami; Krzysztof mi masuje codziennie łydkę i stopę; z rany jeszcze coś wypływa. Ma to kolor żółty i jest bezwonne. Opatrunki robię sama oraz codziennie rano zastrzyk przeciwzakrzepowy. Teraz pozostał mi szmat rehabilitacji, która da mi pełnię szczęścia :)
Poza tym to upały dają w kość niemiłosiernie. Mam nadzieję że wkrótce to się skończy bo ta temperatura dodatkowo mnie dobija.

Stwierdzenie:
Operacja latem przy tych temperaturach to KATASTROFA !!!

Do domciu!

Piątek 16 lipca 2010
W końcu przyszło pożegnać się ze szpitalnymi murami, cholernie rozgrzanymi przez upały, co naprawdę dawało w kość chyba wszystkim. Pomogła mi w tym siostra z jej synem Adasiem. Pakowanie, przebranie, podziękowanie pielęgniarkom i salowym. Wypis osobiście przyniósł mi na salę sekretarz , następnie podziękowanie doktorowi i już siedziałam w samochodzie pędzącym do domu. Wejście do samochodu, z pomocą siostry, nawet łatwo mi poszło, tym bardziej, że z rehabilitantem tego nie przećwiczyłam "na sucho", zresztą z mojej winy. Jednak trzymając się zasad postanowiłam sama uporać się z tą przeszkodą. 
Praktycznie zaraz po ruszeniu stwierdziłam, że muszę mieć klina miedzy nogami by mi noga operowana nie latała przy każdej dziurze. Tu przydała się dość duża torebka siostry, która idealnie spełniła funkcję klina.


Home, sweet home!
Przywitała mnie córka, Krzysztof był jeszcze w pracy. Czułam się niebiańsko. Przyszła mama, wrócił Krzysztof, obiadek przesłała mi mama Krzysia, a po południu dołączyła do grona odwiedzających. Dzień przelatywał między palcami, a wieczorem pojawiła się nawet siostra Krzysztofa z mężem. W między czasie telefonów odebrałam mnóstwo, każdy chciał się dowiedzieć jak sobie w domciu radzę. 


Wspaniały dzień-  koszmarna noc.
Nie umiałam się ułożyć do snu. Wszystko bolało. Tabletki zawiodły. Łóżko zbyt proste, ja zbyt pokrzywiona wieloletnimi przykurczami. Za cholerę nie umiałyśmy się zgrać. Pięty zaczęły dokuczać, mięśnie "płakały" wraz ze mną. Krzysztofa obudziłam, był wystraszony moim stanem (rano tak dokładnie to określił).Poobkładałam się ręcznikami, poduszkami, pod piętę dałam krążek i przegrana zasnęłam około drugiej w pozycji prawie siedzącej. Była to koszmarna pozycja, bo do tej pory spałam całkiem płasko, bez poduszki. Spałam ze trzy godzinki, powierciłam się i dodałam mojemu organizmowi jeszcze dwie godzinki. 


Czy taki stan będzie się utrzymywał wiecznie? Muszę się umówić z rehabilitantem, który mi uelastyczni te mięśnie, bo oszaleję :/
Czwartek  15 lipca 2010
Kolejny dzień w szpitalu. Ranek nie różnił się niczym od poprzednich dni. Jedynie toaleta poranna już nie z miseczki lecz sama pomaszerowałam do łazienki. Potem standardowo śniadanie i poszłam na korytarz  kontynuować swą rehabilitację. Tam mnie dopadł rehabilitant więc po raz kolejny skierowaliśmy się na schody. Rady i wskazówki jego pomimo, że na forum bioderko wszystko zostało poruszone, to jednak dobrze było odświeżyć wiadomości.Pytał się mnie jeszcze czy mam jakieś pytania, ale niestety nie miałam. Fajne podejście, naprawdę profeska pełną parą. 
Gdy wracaliśmy na korytarzu stał mój operator. Patrzył na mnie tak jakby stworzył ósmy cud świata. Zachwycony postępami w rehabilitacji, czekał na mnie i rozkoszował się widokiem. Doszłam do niego, a ten kontynuował swoje ochy i achy, a do tego zdjęcie rentgenowskie, które chwilę wcześniej widział, utwierdziło go w tym, iż naprawdę zrobił kawał dobrej roboty. Kułam żelazo puki gorące i poprosiłam o wypisanie ze szpitala, od razu odpowiedział, że nie ma mowy. Jednak rehabilitant stwierdził, że u mnie etap rehabilitacji tej stricte pooperacyjnej, jest zakończony i można mnie śmiało puścić. Doktor się zgodził :)
Jutro wyjdę :) 
Wróciłam na salę w pełni szczęśliwa. A tam czekała mnie kolejna wspaniała wiadomość. Babcia z sąsiedniego łóżka dziś przechodzi na oddział V, tzn. rehabilitacyjny. Tak, więc zaraz po obiedzie miałam wakacje w szpitalu. Radio sobie puściłam cichutko z dobrą muzyczką, włączyłam laptopa i rozkoszowałam się "ciszą". Nie żebym lubiła być sama, ale ..........................
Tym razem to było moje wręcz marzenie!
O ja zapominalska!
Zapomniałam się pochwalić, że operacja trwała tylko 50 min, a wyciąganie drenów nie bolało. Dość sprytnie w niedzielę usunęła mi je pani pielęgniarka. Jeden miał długość (pod skórą) około 10cm a drugi ok. 20cm. Poprosiłam, o dziwo bez stresu, o szybkie wyciągnięcie, wręcz ekspresowe.
Kolejną rzeczą o jakiej zapomniałam wspomnieć jest autotransfuzja, którą u mnie zastosowano. Polega to na podaniu przez wenflon krwi, która wcześniej za pomocą w/w dren zebrała się w woreczku. Więcej krwi na szczęście nie potrzebowałam :)
No i zdjęcie rentgenowskie mi w między czasie zrobiono. Widziałam pierwszy raz na własne oczy mojego BMHR-ka. I cieszyłam się jak dziecko z zabawki, aż pielęgniarki się chichotały ze mnie. Jak im opowiedziałam o doktorze z ich oddziału, który endo chciał mi wcisnąć na cztery lata z długim trzpieniem, częściowo osadzoną na cemencie, to zrozumiały moją radość. A co najmniej takie zrobiły wrażenie.


Od poniedziałku rehabilitacja pełną parą. Najpierw usiadłam na brzegu łóżka, cały weekend już to ćwiczyłam, by nie paść trupem podczas pierwszego podejścia. Faktyczne łatwiej mi się wstało. Rehabilitant czujnym okiem sprawdzał krok po kroku czy chodzenie o kulach łokciowych mi dobrze idzie. Potem z uczennicami (chyba?) ćwiczyłam izometryczne ćwiczenia. Po południu miałam gości, więc poszłam z nimi na kwadrans na krzesełka posiedzieć, tym samym kolejny spacer zaliczyłam. No i sama jeszcze dzielnie dwie serie ćwiczeń izometrycznych sama ćwiczyłam. 
Następnego dnia- wtorek praktycznie powtórka ale już więcej spacerów zaliczyłam nie zapominając o izomerii, choć poranne wstawanie ekspresem zakończyłam. Zrobiło mi się słabo, pielęgniarka mi pomogła wsunąć nogi. Za to później już bez efektów się obyło.
Środa- umiem chodzić, umiem korzystać z WC, no to na schody poszliśmy z rehabilitantem. Raz na górę, raz na dół, pot spływał, a ja byłam szczęśliwa, że ktoś mi w końcu daje po tyłku. Potem poćwiczył ze mną jeszcze ćw. izometryczne, takie konkretne, oj poczułam mięśnie i dał na 2 godz odpocząć. Oczywiście wziął mnie na jeszcze wyższe schody i szedł za mną asekurując mnie krok w krok.
Takie ćwiczonka to ja uwielbiam :)


Muszę zmienić jedną wadę u siebie. Nie powinnam zbyt pochopnie oceniać ludzi. Rehabilitacja nie jest na tym oddziele na pewno nieudolna. Ja jestem zachwycona, a zapowiadało się dupiato.

Weekend w szpitalu

Nudy, nudy...
Na szczęście ból zminimalizowany prawie do zera. Od czasu do czasu zakładam ręcznik pod odcinek lędźwiowy kręgosłupa.Jedyną rozrywką tych dwóch dni są odwiedzający nas bliscy, którzy uzupełniają nam zapasy :)
Na jedzenie w tym szpitalu prawie nie ma co narzekać. Bywają gorsze i lepsze potrawy, ale jeszcze się taki nie urodził, co by człowiekowi dogodził. Jedynym minusem są kolacje, na które dostajemy tylko dwie kromki chleba z masłem. I tu przydają się odwiedzający :)
... Tak leżałam, a ból pomimo podawanych leków się nasilał i nasilał. Już nie wiedziałam co robić. Pielęgniarki zmieniały kroplówki z lekiem przeciwbólowym bez przerwy, a ulgi zero. W końcu, gdy płakałam z bólu, przyniosły mi morfinę domięśniowo. Ulga, przyszła prawie natychmiast i zasnęłam. No i wtedy zaczęły mnie wymioty nawiedzać. Piłam, bo mi było strasznie sucho w ustach, a zaraz wymiotowałam. Jednak to mnie nie męczyło.
Koło 16.00 przyjechał Krzysztof z siostrą i tatą oraz z Kariną. Bardzo się ucieszyłam, bo się ich nie spodziewałam, aż się popłakałam z radości (coś za dużo płaczę). Byli niecałą godzinkę, gdyż mnie odwiedziny zmęczyły i "wyrzuciłam" ich. Bardzo im dziękuję że byli w tym momencie ze mną.
Znów mnie na wymioty zbierało. I poleciało he he.
Na noc ponownie dostałam morfinę, ale w kroplówce. Noc bez bólu świetną sprawą, ale od rana (piątek) środki przeciwbólowe tylko w tabletkach. Byłam zła, bo to co mieli w "menu" ustalonym przez anestezjologa, wszystko było słabe i do dupy. Teraz piekarska urazówka bierze udział w projekcie "Szpital bez bólu", a pielęgniarki uparcie się tego menu anestezjologa trzymają. W menu np ketonal 100 a ja w domu brałam 150 i mnie nie wzruszał, potem paracetamol, pyralgina i tak naprzemiennie. 
Tego dnia odwiedziła mnie siostra z mężem, Krzysiu oraz Kari. Znów musiałam ich wyrzucić po godzinie, bo czułam jak ból się zbliża nieuchronnie. Zadzwoniłam na oddział I do dr Mielnika, by coś z tym zrobił, gdyż gadka z pielęgniarkami nie miała sensu- w końcu one wykonują zlecenia lekarzy, a nie robią samowolki. Niestety nie zastałam go :(  Pielęgniarka obiecała że przekaże. Z góry głupio założyłam, że o niczym się nie dowie i że jestem na straconej pozycji, ale po 30 min operator zjawia się u mnie na sali. Zastał mnie zapłakaną z bólu i bezsilności. 
Zapytał się mnie co mnie tak bardzo boli, odpowiedziałam że chyba przykurczone mięśnie. Przytaknął, zwinął mi ręcznik w rulonik i wcisnął pod lędźwie, ból powoli zanikał a my tak sobie jeszcze z pół godziny rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Nie spodziewałam się tak wspaniałego podejścia pana doktora. Jestem nim zachwycona do szpiku kości. 
Tego dnia dowiedziałam się, że byłam, choć ze zdjęcia rtg to nie wynikało, idealnym kandydatem na BMHRa. Że, gdy wwiercał się w miednicę i jeszcze mi dość sporo kości zostało, to był mega zadowolony. Panewkę na szczęście nie musiałam mieć dysplastyczną, a wręcz mam rozmiar na pograniczu damsko- męskiego, czyli dość sporą co może mi wiele lat służyć. Ponad to mam bardzo dobre, twarde kości i gdy frezował główkę kości udowej pod BMHRa to był pewien, że to bardzo dobry wybór z jego strony. Mam nadzieję, że ten jego wybór pohula sporo lat :)


Szkoda, że rehabilitant tego dnia nie dostał zgody na pionizację, bo już przez weekend bym nie była przykuta do łóżka, a może i dobrze, bo dziś prawie cały dzień czułam się fatalnie. Dr M. miał nadzieję na weekendową pionizację, ale niestety nie doszło do niej, bo wtedy na oddziele nie ma żadnego rehabilitanta na tym oddziele.



BMHR czy nanos?



Operacja odbyła się w końcu w czwartek, tj 8 lipca 2010 r.
Rano musiałam jeszcze oddać mocz do analizy i szczerze myślałam, że mnie zdyskwalifikuje, bo do szpitala poszłam z niezbyt dobrymi wynikami tabletkami na rozwiązanie tego problemu.
Jednak udało się! O 7-10 przyjechała pani po mnie na sale operacyjną i dała mi 5 minut na zebranie się. Ściągnęłam piżamę, założyłam ich papierową i wskoczyłam na wózek. Szczerze, nie bałam się. Ja chciałam już być po. Na sali gdzie podają znieczulenie zaczęło się przygotowanie. Wbili się w żyłę wenflonem i zaczęli mnie przekonywać do znieczulenia podpajęczynówkowego. Tego nawet nie brałam pod uwagę, jednak wtedy usłyszałam słowa Duśki, która mnie bardzo przekonywała do niego. Tak, więc zaryzykowałam i jak na tę chwilę nie żałuję.


 Musiałam się bardzo wygiąć co sprawiło mi wiele trudności, ale anestezjolog sprawnie, szybko to załatwił. Wkłucie faktycznie nic nie boli, potem nogi zaczynają drętwieć, jakby się na nich ze 2 godziny siedziało, a potem to już nic się nie czuje. Wtedy wwieźli mnie na sale operacyjną, ułożyli bocznie, pytali się która noga do operacji, ręce przypięli, ba nawet w pasie mnie przypięli. Co z nogami robili, to niestety już nie wiem, bo nic nie czułam. Coś jeszcze gadałam, coś do wenflonu podawali, ale nie spałam. Dopiero, gdy zobaczyłam mojego operatora to "odpłynęłam". Tak byłam we właściwych rękach.
Obudziłam się na sali pooperacyjnej, dowiedziałam się od kogoś, że mam BMHR, co bardzo mnie ucieszyło. A potem zaczęłam płakać jak bóbr. Teraz się z tego bardzo śmieję bo faktycznie nie mam pojęcia dlaczego. Czyżby moje wszystkie emocje puściły?
Przed jedenastą odwieźli mnie na "moją" salę, przełożyli do "mojego" łóżka i o dziwo czucie zaczęło wracać. Czułam już połowę miednicy i palcami u operowanej nogi mogłam poruszyć. Nagle zwróciłam uwagę na ból podbrzusza. Pomyślałam, że może od tych pasów, ale koleżanka z innej sali uświadomiła że mam pęcherz pełny. Poprosiłam o basen i sikałam, i sikałam, i sikałam... Pielęgniarka sama zdziwiła się ilością i czasem w jakim poprosiłam o basen. Ale ważne, że mam i to już za sobą, pomimo braku czucia w tej okolicy.

c.d.n.

Przepraszam

Przepraszam wszystkie stare panny Chyba z nerwów wrzuciłam je do jednego worka. Przecież i ludzie żyjący w związkach bywają upierdliwi :)

Wracając do szpitala to owa królewna pokazała w ostatnich dniach, że jednak ma serce po operacji pomagała mi i płakała ze mną gdy wyłam z bólu Może zbyt pochopnie ją oceniłam ale nerwy które tu towarzyszą mogą być jedynym dobrym wytłumaczeniem.
Natomiast babcia nadal mi zatruwa nocny sen swym chrapaniem. Uszy bolą od zatyczek, ale cóż zrobić ...

Środa- dzień przed operacją [szpital]

Od piątku jestem w piekarskim szpitalu I niby fajnie, ale jednak za wiele dni do rozmyślania. Jutro mam operację, pobieranie krwi było, rtg również teraz tylko anestezjolog pozostaje.

Pobyt w szpitalu na tę chwilę tak wspominam:


Nie jestem chodzącą mądrością, ani za taką nigdy się nie uważałam Jednak to, jak mnie traktuje pewna "królewna" ze szpitala, przechodzi ludzkie pojęcie.
Stara panna, nie wiem, czy z wyboru, czy też bo "taką" nikt nie zechciał (ja bym nie chciała) zatruwała mi konsekwentnie życie.
Wszystko królewnie przeszkadzało...
-Czy mogłabyś ściszyć telewizor i przejść na słuchawki? Wykonałam bez problemu, zresztą nie widziałam w tym nic co byłoby sprzeczne z dobrą relacją w pokoju.
Chwilę później:
-Wiesz ten telewizor daje tak męczące światło,że proszę jednak o jego wyłączenie. Gdybym mogła się obrócić nie byłoby problemu jednak wiesz po operacji trzeba leżeć na plecach. Ble, ble, ble, ...
Szit! Z zaciśniętymi zębami zgasiłam. Człowiek wydaje pieniądze na TV a jakiejś babie światełko przeszkadza. Wzięłam telefon, słuchawki i włączyłam sobie muzyczkę. Słuchałam dość długo bo "babcia" (70-letnia kobieta), trzecia kompanka niedoli, strasznie chrapała cała noc i skrzypiała łóżkiem średnio co 10 min. Gdy już przysypiałam ściągnęłam słuchawki z wielką ulgą dla uszu i wtedy się zaczęło. Tu komar, tu chrapanie, tu skrzypienie, a królewna wcale nie śpi. Potem klęczałam z bólu przy łóżku, wzięłam dwie tabletki z prywatnego zasobu, wyszłam na korytarz, by się uspokoić, wracam, a królewna nadal nie śpi. Koło godziny trzeciej tabletki zaczęły działać, no i w końcu upragniony Morfeusz mnie objął.
Zbyt piękne by było prawdziwe. Królewna musiała wszystko zepsuć o piątej swą głośną gadką z babcią, do której trza było głośno gadać ponieważ miała problemy ze słuchem.Poprosiłam o ciszę... Zasnęłam bez trudu :)
Siódma zaczyna się znów to samo, gderają jak przekupy na targu. Ale jakoś i z tym sobie poradziłam. Brak snu wziął górę i pomimo rozmów zasypiam jeszcze na godzinkę. Myję się jem śniadanie włączam radio w telefonie najciszej jak się da, a ta na mnie z ryjem, bo muzyczka nie w jej tonie. No i pokłóciłyśmy się. Mam chyba doła. Ilekroć leżałam w szpitalu jeszcze z takim towarzystwem się nie spotkałam. Zresztą na dzień dobry usłyszałam od babci że mam na operatora nic nie gadać, bo królewna go uwielbia wprost. Ponad to babcia na dzień dobry uświadomiła mnie że królewna nie bardzo się godzi na składki na telewizor oraz niechętnie przechodzi na "ty".
Kolejnym tematem spięcia były opatrunki żelowe, które jej poleciłam. W odpowiedzi usłyszałam, że skoro pielęgniarki każą jej stosować lioton- żel chłodzący, to będzie stosować właśnie taki, a nie inny Nic nie dała sobie powiedzieć. Chwilę później przyszła pielęgniarka ze zmrożonym żelem, od tego momentu używała go łącznie z liotonem, a nawet po jakimś czasie stwierdziła że lioton to zbędne wydawanie pieniędzy i tylko kompresy żelowe to jest to! Ach co za piiiiiiiiiiiii.
Dni mijają, jakoś się tolerujemy, bo innego wyjścia nie mamy.


No cóż, ja rozpowszechnianie wiedzy na tym poziomie u tej kobiety zakończyłam, bo nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Pozostaje mi tylko założyć słuchawki lub słuchać ich nudnych gadek: jak to noga jej spuchła, jak to mdlała, jak to koreczek w dupie się znalazł, jak to kość ogonowa boli i nic z tym nie zrobi, kto mnie dziś odwiedzi i tak kuźwa w kółko. Na wymioty zbiera.
Owa królewna niejednokrotnie dała mi do zrozumienia, że przeze mnie musiały przejść do sali o niższym standardzie tzn bez prysznica i może to przez to się wyżywa :(


Pielęgniarki oraz salowe ekstra, super, przemiłe, uczynne, nigdy nie odmawiają pomocy :)
Ani jednego obchodu nie było choć na szczęście operator zagląda. Jak dla mnie, wystarczająco często.