Tik tak

Kończy się stary rok!
Robiliście już analizę roku zbliżającego się ku schyłkowi?
Ja niestety nie, ale po operacji czas mi dosłownie zapierdziela, dosłownie brakuje mi czasu na dobrą lekturę. Gazetę "obejmuję" oczami jedynie w toalecie, a do książek też mi daleko.
W sumie oprócz sierpniowego, niechcianego epizodu (rewizja) jestem zadowolona z ostatniego roczku. Do pełni szczęścia brakuje mi jedynie, aby stanąć solidnie na nogach, by przejść poprawnym krokiem choćby kawałek i z dnia na dzień powiększać ten dystans. Ech, mam już pierwsze postanowienie noworoczne "na wiosnę odrzucić kule". Drugie to jest moja waga :(   "Praca" nad nią przyniosła mi dodatkowe, niechciane kilogramy. Widzę, że bez fachowej pomocy sobie nie dam rady. No cóż nie we wszystkim trzeba być ideałem. Trzecim postanowieniem jest zrobienie wszystkiego by zdać maturę. Wiem, że nie będzie łatwo, ale muszę dać radę. Dobrze, że mam pracę, bo świetnych ludzi w niej poznałam. Nie ma zawiści, nie ma wchodzenia sobie w paradę, za to jest świetna zabawa pomiędzy odebranymi telefonami.


Tak à propos pracy...
Pozdrowienia dla Agi J. i Kasi K. dzięki którym dzisiejszy dzień był nietuzinkowy. Bawiłam się wyśmienicie :*
Wiedziałam!
D@@pa przez wielkie "D"
Jak tylko Krzysiek (rehabilitant) mnie zobaczył, to stwierdził,  że jest źle. Spytał, czy mnie coś boli!? I czy go sprawdzam, że nie informuję go na wejściu o moich bólach, ale... Czy odwieczne marudzenie ma sens? Ja czuję się w porównaniu do stanu sprzed operacji i tak jak w niebie i dlatego nie widzę problemu. I tu robię błąd, bo koniecznie powinnam o wszystkim informować, a w dodatku wiem że Krzysia nie muszę sprawdzać.
Dzisiaj zajął się głównie rozluźnianiem. No i się zaczęło!
Najbardziej mi się podobał dialog:
Leżę na brzuchu, Krzysiek "maltretuje" mi udo.
- Krzysiek, a czy wiesz, że to mało przyjemne?
- Takie miało być!
- Koniec przyjemności?
- ... :)
Tak więc zakończyła się "era romantyzmu" . Naprawdę choć tym razem nie spociłam się, to spotkanie do najprzyjemniejszych nie należało. Dużo bólu, ale mam to gdzieś! Chcę już po woli wychodzić na prostą, dlatego nie narzekam. Ufam Krzyśkowi w pełni. Dawno nikomu tak nie ufałam jak jemu. Wiem, że mi krzywdy nie zrobi i wiem również, że naprawdę ciężko znaleźć dobrego rehabilitanta z pasją w oczach i wielką chęcią samorozwoju. Wielu rehabilitantów w zasadzie po szkole lub paru kursach uważa się za bogów, a on non stop coś robi by stosować swe umiejętności do pacjentów. Teraz przez pryzmat czasu widzę jak bardzo Krzysiek posunął się do przodu. Jestem pewna, że bez niego bym była zawiedziona operacjami. Zanim zdobyłam odpowiednią wiedzę uważałam ortopedów za wyrocznię, która postawi mnie na nogi za pomocą protez. Teraz widzę, że to błędne myślenie. Zmiany w organizmie były zbyt duże, aby samo przeszło lub jak to jeden profesor powiedział "reszta zrobi grawitacja". No to mnie grawitacja chyba omija wielkim łukiem he he
Jutro reha a ja jestem w d@@pie Nie ćwiczyłam praktycznie w ogóle. Krzysiek nie będzie pocieszony. Powinnam, wiem. I w zasadzie takie było moje założenie, że po egzaminach biorę się pełną parą za ćwiczenia, ale ja swoje, a życie swoje. 
Niedziela - po szkole tzn koło 17.30 byłam w domu poszłam "oblać" egzaminy. Ćwiczenia raczej ręki niż nogi he he.
Poniedziałek - wolne od pracy, za to od rana biegałam po sklepach z siostrą. W założeniu było kupienie prezentów. W efekcie kupiłam jeden prezent dla mamy. Potem poszłam na spożywcze zakupy. Nogi a w szczególności stopy odmówiły mi posłuszeństwa. Ćwiczenia zminimalizowałam prawie do zera. 
Wtorek - pobudka o piątej, o szóstej siedzę w busie, a o siódmej zaczynam pracę. O piętnastej kończę w końcu odbieranie telefonów. Powrót do domku, a tam stęskniony facet który w zasadzie ostatnio ledwo mnie widuje, a ja po pół godzinie wymykam się. No tak, muszę jeszcze oddać nieudany zakup, a chwilę później kładę farbę na włosy przyszłej szwagierce. Oczywiście u niej zawsze się dobrze siedzi i dlatego wróciłam po 21.00. Tak więc i tego dnia w zasadzie liznęłam ćwiczenia.
Środa - dzisiaj totalna przesada. Zaraz po pracy poszłam z Kariną na zakupy. W efekcie mam wszystkie prezenty, ale padam na pysk. Przeszłam mnóstwo sklepów wszerz i wzdłuż. Nogi to szkoda słów, ale w zasadzie tylko stopy mnie bolą. Natomiast ból sprzed operacji mam nadzieję, że odszedł bezpowrotnie. Nie spodziewałam się że to taki komfort. I jak przed trzecią sierpniową operacją wolałabym nie żyć, tak teraz "carpe diem".
Każdemu z Was, moi drodzy czytelnicy, życzę byście cieszyli się każdą drobną przyjemnością zwykłego dnia. Z protezami żyje się rewelacyjnie i nawet śnieg dzisiejszy mnie nie przeraził, a napadało go naprawdę sporo.


Muszę zmienić końcówki w kulach, bo niestety bieżnik jest całkowicie zjechany. Nie kupuję żadnych zimowych końcówek, bo uważam to za zbędne, natomiast same gumy raz na rok zmieniam na pewno.
Wróciłam do żywych!
Zeszły tydzień dom - praca, praca - dom, a w między czasie nauka. Na sen zostawało pięć, no może sześć godzin snu. Ogrom pracy jaki włożyłam w naukę odciął mnie dosłownie od wszystkiego. Owszem do pracy chodziłam oraz rehabilitacji też nie odpuszczałam, ale resztę muszę teraz biegiem nadrabiać. Tym bardziej, że święta tuż, tuż, a ja nie mam ani jednego prezentu. Nie mówiąc już o zwykłych zakupach. :(
Ale...
Pochwalę się wynikami :)
Na koniec same piątki, a jedynie z języka angielskiego mam czwórkę. Oczywiście po raz kolejny jestem dumna z matematyki. Były  dwie piątki z pisemnego egzaminu w tym jedna moja. Pani oddając moją pracę powiedziała "to wielka przyjemność sprawdzać taką pracę" :) Z ustnego były trzy piątki - również zaszczyciłam ich grono. Dumna jestem również ze swojej pracy z polskiego. Pisaliśmy część z matury pisemnej. Oczywiście jak zobaczyłam pracę, to byłam zszokowana. Jednak i z tym sobie poradziłam. Praktycznie bez błędów- nie uszczupliłam zbytnio zasobu tuszu z czerwonego długopisu naszej profesorki hi hi. W efekcie co??? Piątka!


W rehabilitacji też widać drobniusie postępy :) Ostatnio Krzysiek zaszalał. Tak mnie rehabilituje, że wychodzę bardzo spocona. Obawiam się czasem, że mnie przewieje i będę "ugotowana". Ostatnio również pierwszy raz przerwałam ćwiczenie. Nie dałam rady! :(  Mój mięsień bolał tak bardzo, że odpadłam. Dziwne bo ja z reguły nigdy nie poddaję się. Zaciskam zęby, ale ćwiczę. No cóż! Na każdego przyjedzie czas. Do domu dostałam oddychanie w różnych ułożeniach klatką piersiową, ale najważniejsze w tym jest całe ułożenie ciała, a potem oddychanie. Krzysiek powiedział, że w ten sposób pracuję nad miednicą, bo milion pompek na to nie pomoże.  Oczywiście dostałam też inne ćwiczenia ale te są najważniejsze. Dodatkowo codziennie masaż bańkami i efekty widoczne :)

Bańki :P

Kilka dni temu zamówiłam sobie bańki chińskie. Przyszły dzisiaj i od razu wzięłam się do roboty. Sowicie nałożyłam oliwkę w rejon blizny i odpowiednimi ruchami, wskazanymi przez rehabilitanta, zaczęłam wykonywać ruchy. Nie powiem żeby należało to do przyjemnych spraw. Pojawił się ból, choć do zniesienia to jednak ograniczał ruchy. Ciało zrobiło się gorące, czerwone, ba nawet krwiaczki się pojawiły. Hm nie wiem co z tym zrobić? Poczekać do spotkania z rehabilitantem, czy kontynuować? Wszakże Krzysiek uprzedził mnie, że na początku krwiaki pojawią się, ale o bólu już jakoś nie wspomniał. Zobaczę jutro jaki będzie efekt. Dzisiaj już wystarczy :P 
Ponad to ta kuracja ponoć świetnie działa na cellulitis tak więc choćby dla zniwelowanie choć odrobiny tego paskudztwa warto to robić.

Istna bieganina!

Piąta rano pobudka! Godzinę później siedzę w autobusie, by od siódmej pracować. Praca generalnie fajna, o ile nie wysłucha się od klienta, że jesteś debilem, kretynem i jeszcze czymś innym. Oni mają żądania, a my wytyczne według których mamy się trzymać. Czy to tak ciężko zrozumieć? Jak można tak nie szanować ludzi po drugiej stronie telefonu, którzy przecież tylko pracują najczęściej na utrzymanie swoich rodzin? Niezrozumienie tego faktu potęguje tym bardziej, że przecież nic im nie "wciskam", wręcz to oni mają do mnie interes. Po prawie sześciu godzinach czasem mam dość. Dobrze, że są klienci, którzy są niezwykle mili i rekompensują "trudnych" klientów. Dzisiaj pan kłaniał mi się do samej ziemi ha, ha.
Po pracy biegiem do domu, by od razu wpaść w wir codziennych obowiązków. Nikt z domowników nie domyśli się, że można zrobić coś zrobić wspólnie, bym i ja miała czas wolny :( Potem kąpiel relaksacyjna i mknę na rehabilitację. Docieram tam autobusem przed czasem, więc zahaczam o kawkę z McDonalda, ale niestety nie stawia mnie na nogi. Jest 19.00, padam na pysk. Nawet Krzysiek zauważa, że coś ze mną nie tak. Dobrze, że jest zadowolony z mojej pracy domowej. Widać efekty :) Upomina mnie, że mam nie wymagać od siebie wszystkiego od razu. Ale dlaczego mi to wszystko tak ciężko przychodzi, a inni mają szybsze efekty? Ja też chcę!!! Będę tupać :) Idę poćwiczyć :) 
"Szlachetne zdrowie..." pisał Jan Kochanowski, dając do zrozumienia co tak naprawdę w życiu jest ważne. Wielu z nas w rytmie codzienności nie zdaje sobie sprawy jak ważne rzeczy można zatracić. Ja zatraciłam funkcję chodu a w ślad za nią zatraciłam własną niezależność. Powoli to wszystko wraca do normy jednak pewnie trochę z tym jeszcze powalczę :)


Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak mnie cieszą pozytywne opinie na temat mojego chodu. Zwykły chód! Każdy w okolicach roku nabywa tę umiejętność. A ja uczę się w wieku 35 lat pierwszy raz poprawnie chodzić. I taka pochwała znajomego, choć nie powiedziana wprost powoduje że "rosnę!" Powiedział że zrobiłam ogromne postępy. Ależ jestem mu wdzięczna za te słowa...
Natomiast podczas ostatniej rehabilitacji, Krzysiek również mnie pochwalił, tym razem za mniejsze kołysanie. Choć wiem, że jeszcze mam wiele do zrobienia, to właśnie takie pochwały pozwalają z większą siłą brnąć do przodu. Opiernicz od niego też dostałam (he, he), bo weszłam do gabinetu bez kul. A ja przecież tylko z auta... To przecież tylko dwa kroki, kawałek, pierdoła, a jednak wiem, że ma rację! Dobra koniec szkodzenia sobie!!!

Sama, również widzę ogromną poprawę. Dzisiaj w szkole jakbym mogła, to bym fruwała jak skowronek. Czułam się fantastycznie. Nie wiem już co to ból  w stawie, a i mięśnie w końcu "odpuściły". Już mnie nie bolą z taką siłą. Czasami jedynie przeforsowanie ich jest dla mnie odczuwalne. Ciekawe czy na sylwestra zatańczę?


W szkole nadal  radzę sobie chyba dość dobrze. Już wiem, że na świadectwie maturalnym z geografii, chemii, PP i technologii informacyjnej mam piąteczki, a z WOS-u i fizyki mam czwórkę. Coraz gorzej, coraz ciężej, a przecież w maju matura :) Jak pomyślę to... Ech! Trza się wziąć do roboty. Dobrze, że lektury choć nadrabiam w autobusie do i z pracy oraz w każdym wolnym czasie. Wczoraj był egzamin z matematyki i muszę przyznać, że chyba podołałam zadaniom naszej matematyczki :)


To teraz znikam do "Tanga" Sławomira Mrożka, a rano work :)

Work & health

Szit! Wieki nie pisałam i nikt mnie nie upomina :)
Nie, nie, kiedyś siostra coś wspominała, ale wiecznie jakoś czasu brak. Gdy wróciłam z oddziału rehabilitacyjnego, to tak wpadłam w wir różnych zajęć, że aż sama siebie nie poznaję. Przede wszystkim oczywiście szkołę kontynuuję. To ona jest w tej chwili największym złodziejem mojego wolnego czasu. Dużo zjazdów w dość krótkim czasie, ogrom nauki i najważniejsze- egzaminy. Ponad to normalne obowiązki domowe same się nie zrobią- niestety :( Rehabilitację kontynuuję i widzę, że te krótkie spotkania z rehabilitantem więcej mi dają niż  3 tygodnie na oddziele rehabilitacyjnym. Nie żebym krytykowała oddział rehabilitacyjny w Piekarach, ale tylko indywidualna, funkcjonalna rehabilitacja w moim przypadku jest właściwa.



Czy osoba poruszająca się o kulach może u nas w kraju znaleźć pracę?
Okazuje się, że jak najbardziej.
Od poniedziałku mam pracę :)
Pracuję w call center i odbieram telefony. Na szczęście nic nie muszę sprzedawać, nic wciskać na siłę, bo tego nie cierpię. Ale kilka "opr-ów" od klientów za nic, już zdążyłam zebrać. Już wiem że po drugiej stronie siedzą niewinne osóbki które tylko odbierają telefony, nie mając wpływu na system. 
Pracuję około sześć godzin dziennie i co najważniejsze siedzę :) Bez problemu daję radę. Bioderka nie bolą, kręgosłup nie cierpi tylko poziom pracy mnie przeraża. Jestem ambitniejsza. Dobrze, że jest możliwość pięcia się po szczeblach kariery, bo w przeciwnym razie zaraz po skończeniu szkoły zaczęłabym szukać ambitniejszej pracy

Zmęczona...

Czuję się coraz bardziej zmęczona. Jak stara kobiecina, która ledwo się rusza. Wykończyła mnie ta rehabilitacja. Czy kiedyś to się zmieni? Czy będę w stanie ćwiczyć tyle z lekkością motyla? 


Dzisiaj zrobiono mi badanie USG biodra. Bardzo zależało mi na tym, ponieważ ból który był odczuwalny od operacji pomimo, że zmalał to jednak uniemożliwiał mi wiele ćwiczeń. Wyszło, że oprócz typowego obrzęku pooperacyjnego i niewielu pęcherzyków z limfą, nic tam nie ma, a nawet to jest niegroźne. 

Dodatkowo zmęczenie się wzmogło, bo dostałam pierwszy raz od operacji okres. No i dobrze, że jest bo już zamierzałam po powrocie udać się do specjalistki w tej dziedzinie, a jest to nielubiane przeze mnie miejsce zaraz przed dentystą :)

I znów Piekary!

Normalnie mi wstyd, żeby na specjalne życzenie czytelniczki pisać kolejnego posta...
Obiecuję poprawę :)

A więc...
Co u mnie?
Leże już dwa tygodnie na oddziale rehabilitacyjnym w Piekarach Śląskich.
Ogólnie placówkę uważam że jest na dobrym poziomie. Ćwiczę sporo, z dość dobrym skutkiem.
Co osiągnęłam?
Na pewno jestem silniejsza i tutaj odłożyłam środki przeciwbólowe. Ponadto potrafię chodzić bardzo ładnie naprzemiennym chodem o kulach. Małe odcinki np. do lodówki, którą mam naprzeciw sali, czasem pokonuję o jednej kuli, za co często zbieram opieprz od przydzielonego mi rehabilitanta - Kuby. 
Gdy pierwsze swoje pokraczne kroki stawiałam przed lustrem, to po powrocie do pokoju odreagowywałam płaczem. Teraz mam za sobą kilka w miarę porządnych kroków, ale do perfekcji brakuje mi przepaść.
Ćwiczenia mam na basenie, jakieś tam pole magnetyczne, laser, krio, masaż blizny, prądziki, sollux... Ot, po prostu fizykoterapia. Ugule na dzień dobry wykreśliłam z "menu" hi hi. Potem wracam na oddział gdzie czeka zimny obiad, który na życzenie jest odgrzewany i praktycznie od razu idę na indywidualne ćwiczenia z rehabilitantem.
Pani ordynator bardzo zwraca uwagę na to jak się poruszamy w wolnym czasie. Dostałam od niej zakaz chodzenia w klapkach. Tylko i wyłącznie stabilne wygodne obuwie.
Na przywitanie pielęgniarki zapytały się mnie czy voucher wykupiłam na pobyt w tym szpitalu he he. A dzisiaj zrobiłam zdjęcie RTG. Jak na mój gust wygląda oki, ale jeszcze lekarz go nie widział więc nie jestem pewna czy na pewno jest dobrze. Mojego operatora jeszcze nie widziałam bo ponoć urlopuje. No cóż każdemu należy się urlop, choć chciałabym z nim porozmawiać. Wraca w czwartek wiec na pewno jeszcze będzie okazja. Idąc na zdjęcie przechodziłam przez pierwszy oddział i spotkałam moje ukochane pielęgniarki. Wykazały ogromne zainteresowanie moją osobą, więc nie obyło się bez pogaduchów na temat mojego zdrowia. Ona są najsympatyczniejszymi na świcie pielęgniarkami :)
Na sali mam moją Moniczkę oraz panią Marię. Ech, to się nazywa być zgranym w pokoju :) Fantastyczny pobyt.
Dostałam nakaz noszenia 1 cm wkładki, co mnie bardzo zdziwiło bo mam równe nogi. Różnicę mam na niestabilnej miednicy. Zadzwoniłam do rehabilitanta- Krzysia który potwierdził tylko moje zdanie,że jest to zbędne, gdyż spowoduje to tylko kompensacje w moim ciele.
Ponad to sporo jeżdżę na rowerku stacjonarnym, nasiliło się u mnie, pomimo ćwiczeń nietrzymanie moczu, od operacji nie dostałam okresu, ale czuję się z dnia na dzień lepiej. Resztę dopracuję z Krzysiem :)

Uwielbiam...

Uwielbiam noc, gdy śpię jak zabita.
Uwielbiam poranki :)
Uwielbiam poranki, gdy nie boli, gdy wstaję wyspana. 
Tak niewiele czasem trzeba do szczęścia. Priorytety mam dziwne, ale zdrowy nie zrozumie jak to jest, gdy prozaiczne rzeczy przychodzą z takim trudem.
Dzisiaj w stan istnej euforii wprowadziła mnie przespana noc. Spałam jak niemowlak, albo jak leń. Bo jak to mawia ojciec mojej koleżanki "więcej jak sześć godzin śpią jedynie niemowlaki lub lenie". Jednak choćby mnie mieli nazywać leniem do kwadratu, to dzisiaj zasłużyłam na ten błogi sen, po tylu nieprzespanych nocach :) Nie to żebym w ogóle nie spała... Ale co to za sen jak średnio co dwie godziny wstajesz, bo to musisz się przewrócić, albo z toalety skorzystać. 


Korzystanie z toalety to również jakiś koszmar. Jak tylko pomyślę, że mi się chce siusiu to muszę iść, bo mięśnie dna miednicy są zbyt słabe i często po prostu popuszczam mocz. Taki mały dyskomfort który został mi po operacji. Każda praktycznie osoba z problemami bioderkowami ma słabe mięśnie dna miednicy i powinna nad nimi pracować już przed operacją by potem nie mieć takich nieprzyjemnych dolegliwości. Najlepiej ćwiczyć to przy oddawaniu moczu. Jeżeli umiesz bez problemu w każdej chwili "zakręcić kurek" to gratuluję :) Ja nie umiem :( Niestety jeszcze nie teraz.

Ech te pytania...

Ponad miesiąc po operacji zastanawiam się, porównuję, jak to było rok temu, gdy wszczepiono mi BMHR-a. 
Zerkam do swoich starych wpisów, czytam...i...
Chyba mniej mnie bolało. :(
Tak samo denerwują mnie zbyt wolne efekty.
Teraz nadal używam nakładki, a wtedy już miałam ten etap za sobą.
Wtedy i teraz mam pierwszą kąpiel za sobą. Właściwie teraz chyba szybciej "wskoczyłam" do wanny. Zawdzięczam to jednej stabilnej nóżce :)
Niestety spanie na brzuchu nie przychodzi mi tak łatwo jak rok temu. Śpię małymi seriami ciągle zmieniając ułożenie. Z jedyną różnicą, że teraz od dwóch dni leżę czasami na operowanym boku, a wtedy w ogóle tego dłuższy czas nie robiłam. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam. Pewnie samo jakoś tak w końcu przyszło. Spanie na operowanym boku powoduje, iż zwiększa się ukrwienie w okolicy biodra. Po dwóch dniach widzę znaczną różnicę w miękkości tkanki w tej okolicy. Wcześniej była jak kamień, teraz jest znacznie miększa, ale jeszcze szału nie ma.Oczywiście na nieoperowanym boku jak leżę lub przez niego się przewracam to tylko i wyłącznie z poduchą między nogami.


Rehabilitacja jest. A jakże!
Bez mojego fizjoterapeuty- Krzysia nie wyobrażam sobie powrotu do sprawności. Tylko jemu i mojej siostrze ufam na tyle, by mogły te osoby dotykać moje nogi. 
Obecnie wszystkie ćwiczenia są w pełnym odciążeniu. Bardzo ostrożnie podchodzi do mnie jako do osoby, której proteza biodrowa się wywichnęła. "Cieszy" się że stało mi się to jeszcze w szpitalu a nie przy nim, bo jak to sam stwierdził "miałby przechlapane". Lekarze często winią za ten stan rzeczy właśnie fizjoterapeutów. Pewnie i mają rację poniekąd. Jednak jestem świadoma, że Krzysiek w życiu nie zrobił by żadnego kroku bez zgody lekarza. I pewnie dlatego teraz tak się "cacka" ze mną jeszcze bardziej. :) Dodatkowo robi mi masaż głęboki całej nogi, łącznie ze stopą. To łączy z PNF-em oraz bliznę okleił ostatnio taśmą kinesio taping. Na dzień dobry dostałam "zjebkę", że źle chodzę i źle siedzę. No cóż... Cwaniutkie te moje ciałko :) 
Pełen profesjonalizm i uznanie dla "mojego" Krzysia wspaniałego fizjoterapeuty.


Podsumowanie:
Spodziewałam się, że jestem w znacznie gorszym stanie ponieważ mam za sobą trzy ingerencje w prawy staw biodrowy w bardzo krótkim czasie. A jednak nie jest najgorzej. Wcale nie byłam rok temu większym chojrakiem. Uf, ULGA!!!

Nie przesadzaj!

Jak już się "chwaliłam",że miałam trzy zabiegi operacyjne w jednym tygodniu, a  to równa to się z ogromnym przeżyciem psychicznym jak i fizycznym. Ból, który mi od pierwszej operacji towarzyszył, tłumiono mi  głównie morfiną. Po części też na moje życzenie. Gdy tylko pojawiał się wzywałam pielęgniarkę, a ta o ile był odpowiedni odstęp czasu, wg ścisłych wskazówek anestezjologa, aplikowała mi morfinę. I tak w świecie ćpunów ;) żyłam sobie około tygodnia, do czasu, gdy dostałam ataku. Nie wiem co to było, ale duszności mnie dopadły i zacisk na szyi, jakby mnie ktoś dusił. Wystraszona nacisnęłam guzik wzywający pielęgniarkę, by mi ciśnienie sprawdziły. Co też niezwłocznie uczyniły. Ciśnienie w normie, a ja nadal kiepsko się czuję. Wezwały, więc lekarza dyżurującego, który dał mi jakiś zastrzyk odwracający działanie morfiny.
I tak przygoda z morfiną definitywnie się zakończyła. Choć śmiali się co niektórzy, że ataku dostałam, bo byłam na głodzie hi hi. Natomiast ja wyciągnęłam z tego lekcję, by bardziej rozważnie prosić o leki przeciwbólowe.

Udko czy pączek?

Po operacji moja noga, a w zasadzie tylko udo z kolanem było olbrzymie. Śmiem nawet twierdzić, że zwiększyło swoją objętość dwukrotnie. 
Zaniepokoił się tym faktem oddziałowy rehabilitant pan Adam i zalecił mi (po uzgodnieniu z lekarzem) masaż pneumatyczny. 
Masaż pneumatyczny - inaczej masaż przyrządowy, którego głównym zadaniem jest poprawa krążenia żylnego oraz limfatycznego. Używa się do jego wykonania specjalnej pompy oraz mankietów/rękawów pneumatycznych(mogą być jedno-, trzy-, pięcio- oraz dziesięciokomorowe), polega na naprzemiennym wtłaczaniu powietrza do specjalnie skonstruowanych mankietów (dla kończyn) i jego wypuszczanie w odpowiednich proporcjach czasowych. Zmieniając kolejność, cykle i stopień napełnienia poszczególnych komór mankietu możemy uzyskać różne efekty terapeutyczne. Masaż pneumatyczny w rehabilitacji chorych jest stosowany głównie przy zaburzeniach krążenia obwodowego. Wpływa on na poprawę ukrwienia i odżywienia mięśni, ułatwiając ich regeneracje po wysiłkową.Celem masażu pneumatycznego jest szybkie usunięcie chłonki z zajętej kończyny. Specjalnie skonstruowany rękaw pneumatyczny wytwarza zmienne ciśnienie w formie cyklicznych faz. Kolejne komory mankietu wywierają nacisk na stopę, następnie na podudzie i udo, powodując tym samym przemieszczanie zastoinowej limfy. Siła nacisku zależy od rodzaju obrzęku i tolerancji chorego na ucisk. Masaż pneumatyczny nie może być bolesny ani powodować dyskomfortu.
Muszę przyznać, że pomimo mojego sceptycznego podejścia do maszyny, to naprawdę zaczęło to działać. Zaczęłam oddawać mocz jak wściekła. Przypuszczalnie woda zastała w mojej nóżce w końcu ruszyła. 
Efekt: 
Po dwóch dniach opuchlizna całkowicie ustąpiła :)
Nóżka ma swoje dawne rozmiary, ba nawet opuchlizna w drugiej nodze z którą się zmagałam od grudnia zeszłego roku ustąpiła. 
Zabiegów miałam łącznie sześć. Rękawy zakładano mi na obie nogi, przykrywano dodatkowo kołdrą, a po zakończonym zabiegu przez 15 minut należało leżeć pod przykryciem, dla utrwalenia efektu. Rękawy są jednorazowe, otwierano je przy mnie i zostawały do następnego masażu, co dawało mi pewność, że nikt z nich nie korzysta.
Polecam !!!

Po operacji...

Sięgam wstecz co bym chciała napisać o czasie pooperacyjnym. 
To, że bolało to fakt. To, że walczyłam z wiatrakami o leki przeciwbólowe to de javu z poprzedniego roku. 
Przypominam sobie "komiczne" dla mnie zdarzenie...
Dzień po operacji z samego rana, stoi przy mnie  pielęgniarka z dwoma paracetamolami w kieliszku. Wkurzyłam się, bo od niedzieli nic nie jadłam a ona na pusty żołądek każe mi wrzucić te świństwo, dodaje tylko, że te leki nie mają złego wpływu na żołądek. Tylko, że one w ogóle na nic nie mają wpływu, a na pewno nie na taki ból. 
Kolejne dni "jadę" na morfinie o którą też właściwie muszę się nieźle naprosić. "Szpital bez bólu" - tak się mianuje szpital w którym leżałam, a jednak tyle bólu co ja przeżyłam podczas tego pobyt, to chyba przez całe życie mnie nie bolało. Ale co nas nie zabije to nas wzmocni.
Dobrze, że była Monika. Z nią się śmiałam i płakałam. Razem opieprz dostawałyśmy i mnóstwo pięknych wspomnień dzięki niej mam. Chętnie wracam do tych wspomnień. Pomimo wszystkiego pokój nr 13 został naszym azylem.
Dobrze wspominam też tym razem wyciąganie dren, które o dziwo nie bolało. Za to po wyciągnięciu ich zaczął się inny koszmar. Z rany zaczęło mi lecieć "coś" w takich ilościach że zaniepokojona kazałam wezwać lekarza. Ten zalecił mi dodatkowo, równolegle do przyjmowanego już antybiotyku, domięśniowo gentamecynę. Dostawałam ją rano i wieczorem w zastrzyku w tyłek. Do dziś dnia mam bardzo bolesne kluchy w tyłku, które staram się rozmasowywać, choć łatwe to nie jest.
Kolejnym dobrym wspomnieniem jest pan Adam- rehabilitant z oddziału III, który okazał się profesjonalnym i bardzo ciepłym człowiekiem. Profesjonalizmu też nie brakuje pielęgniarkom z tegoż oddziału, ale niestety niektórym z nich zabrakło człowieczeństwa, które jak dla mnie jest niezbędne w tym zawodzie. 

Fotki które zrobiłam w szpitalu:
Strzałka dzięki, której nie wyciągnęli mi BMHRa. We wszystkich aktach mieli odnotowane iż to lewa, a nie prawa noga jest do operacji. 

Czekam na czwartkową rewizyjną operację. Jestem w zielonym, szpitalnym ubranku, któe zakłada się na blok operacyjny.

Kolejna porcja krwi. Łącznie dostałam ich osiem jednostek plus jedna jednostka z osoczem.


Moja rana pooperacyjny, która była raptem cięta trzy razy cięta w jednym tygodniu :/ Zdjęcie zrobione przy pierwszej zmianie opatrunku, czyli zaraz po usunięciu drenów.

Nie mam BMHR-a :(

Czwartek 11 sierpnia 2011
Od rana czekam na operację rewizyjną. Mój doktor czeka na zwolnienie bloku operacyjnego i  będzie mnie reoperował. Nie spodziewałam się trzech operacji w jednym tygodniu ale cóż wyjścia nie mam. Mówią, że jestem twardziel a ja na przemian śpię i płaczę. Wczoraj wieczorem wolałam umrzeć niż mieć trzecią ingerencje w moje biedne bioderko. Taki ze mnie twardziel do d@@py!!!
Około godziny 12.00 jadę na najgorsze miejsce, w tym momencie dla mnie, tzn. blok operacyjny. Znów muszę przechodzić na śluzie bloku w wielkim bólu z łóżka na łóżko. Ale to ostatni raz (taką mam nadzieję co najmniej w tamtej chwili).
Znieczulenie wybrałam ogólne pomimo że instrumentariuszki próbowały mnie jeszcze przekonać do lędźwiowego znieczulenia, to sam anestezjolog powiedział "nie męczcie już dziewczyny" Nie wiedziałam że później pożałuję wyboru.
Operacja trwała około dwóch godzin. Wybudzono mnie i zaczął się koszmar. Paraliżujący ból na który brakowało mi skali. Zaczęłam kląć, wyzywać, błagać o pomoc naprzemiennie. Jednak miła pani nic sobie nie robiła z moich obelg, a jedynie grzecznie mnie poinformowała co mi podali i, że to jest wszystko co mogą mi zrobić. Łzy lały mi się litrami, w złości kazałam się uspać, a oni odwieźli mnie na sale. Jednak już nie trafiłam na salę dla VIP-ów, lecz na dobrze znaną mi salę nr 13 na III oddziele żeńskim. 
Tutaj czekała mnie miła niespodzianka. Pierwszą pomocną dłoń podała mi moja współlokatorka Monika. Poprosiła bym oddychała głęboko i ból zaczął ustępować. Monika to cudowna kobieta. Zgadzałyśmy się we wszystkim. Nie powtórzył się koszmar ze współlokatorką jak rok temu. Jestem jej i jej mężowi bardzo wdzięczna za opiekę. Naprawdę mogę powiedzieć że spotkałam niesamowicie przyjaznych ludzi na swojej drodze. Z Moniką mogłam porozmawiać o wszystkim. Razem miałyśmy dobre i gorsze chwile ale bardzo się wspierałyśmy. Przyjaciel na dobre i złe.
Reasumując. Mam w lewym biodrze BMHR-a założonego 14 miesięcy wcześniej. Natomiast w prawym bioderku dr M. wszczepił mi endoprotezę przynasadową typu Nanos firmy Smith & Nephew :) Dokładniej to panewkę i głowę mam z BMHR-a a trzpień tylko jest typu nanos.
Boli i pewnie będzie jeszcze nie raz bolało, ale koszmar mam nadzieję, że mam za sobą.
Tego dnia założyli mi jeszcze cewnik, by zminimalizować wywichnięcie protezy. Pierwszy raz zakładali mi go i muszę przyznać, że to bezbolesny zabieg.

Again & again & ...

Trzeci raz jadę na blok operacyjny. Koszmar trwa...
Podłączają mnie do kroplówek, podają do oddychania jakiś obrzydliwie śmierdzący środek. Lekarz zapewnia mnie, że za jakąś minutkę będzie po sprawie. Ale nie było! Obudziłam się po około dwóch godzinach. Zachowywałam się jak wariatka, bo zbyt gwałtownie mnie wybudzono z narkozy. Choć nie bardzo to pamiętam to jednak docierają do mnie słowa dr M. "Nastawianie nie udało się, jutro reoperacja" Coś tam jeszcze mówi do mnie ale nic nie słyszę, moje myśli zagłuszają wszystko. Nie chcę operacji kolejnej, wolę umrzeć!!!

BMHR wywichnięty

Właściwie nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po wizycie duetu lekarzy, ale koniecznie chcieli widzieć moje biodro pod rentgenem na bloku operacyjnym. Z wielkim bólem przeszłam na łóżku, a towarzyszyły mi słowa pielęgniarek "ta pani na nastawienie biodra" Hello! Oni chcą tylko obejrzeć!
Jednak okazało się że mój BMHR jest wywichnięty. :(
Zaczęło się nastawianie na tzw. żywca, tzn. bez żadnego znieczulenia. Jeden lekarz ciągnął w jedną stronę, drugi w drugą, manipulowali mną w swych potężnych dłoniach jak marionetką. Czasem przekręcili nóżką, pstryknęli fotkę, ale wszystkie starania wychodziły z dość mizernym skutkiem.  Bólu praktycznie nie czułam. Nie wiem, czy adrenalina dopełniła tu swą solę czy oni takie wprawne ręce mieli, ale jednak Nastawianie te nie udało się. Jak to stwierdzili "mięśnie nie są na tyle zwiotczałe, dlatego nie umieją tego zrobić. Powtórzą to pod znieczuleniem ogólnym, ale dopiero wieczorem koło 19.00, bo teraz 2 łyżki zupy dyskredytują mnie do tego zabiegu.


Cy mnie to wszystko dotyczy? Patrzę jak przez mgłę z wielką nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Czy będzie czas pokaże...


cd. opowieści o operacji

12.35 przychodzi koleś i nakazuje mi ubrać się w zieloną szatkę tj. ubiór na salę operacyjną i łyknąć jakąś tabletkę, przypuszczalnie "głupiego Jasia". Siadam na wózek inwalidzki i zostaję zawieziona prosto na blok operacyjny. Wskakuję na kozetkę na kółkach, gdzie z trudem instrumentariuszka wbija mi się w żyłę wenflonem i podłącza pierwszą kroplówkę. Następnie przychodzi anestezjolog i zupełnie inaczej podchodzi do znieczulenia lędźwiowego aniżeli miałam rok temu. Niestety pierwsza próba okazuje się nieudana i dość bolesna, druga, trzecia równie nieudane natomiast zdecydowanie bardziej bolesne. Łzy mi lecą... Decyduje się znieczulić to miejsce i wtedy dopiero się wkłuwa pomyślnie, ale nie mogę powiedzieć, że całkiem bezboleśnie. Wjeżdzam na salę na której mam być "wyremontowana". Wszyscy się krzątają wokół mnie, jestem w centrum zainteresowania hi hi.

Jestem "po"
Mam BMHRa!
Jestem szczęśliwa że mam już wszystko za sobą. Operacja nieporównywalnie cięższa do poprzedniej a jednak się udało. Boli... To pewnie przez ten cięższy stopień operacji, ale zaciskam zęby i walczę o każde wejście na basen, o każde poprawianie łóżka. Przecież takie coś mnie nie powali, gdy mam za sobą ciężkie dwie operacje. Zagryzam zęby i podnoszę, z drobną pomocą pielęgniarek, pupę :)
Następnego dnia nie zgadzam się na zdjęcie rentgenowskie. Za bardzo mnie boli by przejść z łóżka na stół, nawet z pomocą. Boli coraz bardziej. Zauważam. że kolano zbyt jest na zewnątrz i dlatego nie umiem się podnieść. Przypuszczalnie wieloletnie kompensacje powodują że kolano jest w tym, a nie innym ułożeniu, z czym nawet lekarze się zgadzają.
Kolejny dzień tj. środa, podczas obchodu lekarz kieruje mnie na rentgena, zaleca ściągnięcie drenów oraz potem powinnam przejść pierwszą pionizację. Pielęgniarka szybciutko przychodzi by usunąć mi dreny. Niepokoi ją że mam krew a nie płyn w drenach. Dlatego obcina je, usuwa za pomocą strzykawek jakieś skrzepy i wyciąga. Pierwszy lajtowo poszedł, a drugi... Kur...a ale on był głęboko. Niesamowity ból i ulga. Nawet na basen łatwiej wskoczyłam. Potem przyszła pani A...., by mnie pionizować i to również nie najgorzej mi poszło. Owszem z jej drobną pomocą, ale i tak byłam z siebie dumna.
Chwilę potem zwiozły mnie pielęgniarki, by zrobić zdjęcie rentgenowskie. Z bólem ale dałam radę wejść na te cholerne łóżko. Pani z rentgena przekręciła mi stopę aby zrobić równo zdjęcie i powrót na salę. Poprosiłam o zdjęcie, że chcę zobaczyć ale tak wiele osób było oczekujących, że nie trułam więcej "d@@py"
Nie minęło pół godzinki a na moją salę  wpada ulubiony duet dr M. i dr. H. Zaczyna się HORROR!!!

Dzień operacji

Nikt mnie nie budzi. Nikt nic ode mnie nie chce. Sprzątaczki jedynie mi się co rusz po pokoju krzątają. Na tym oddziele są przecudowne luzy. Nie ma tego spięcia jak w innych szpitalach, że już od szóstej trza wstawać, myć się, ogarnąć koło siebie. Tutaj wszystko ma swój czas, bez pośpiechu. A i pielęgniarki milsze dla pacjenta chyba dzięki temu są.
W końcu pojawia się jedna pielęgniarka. Tylko podrzuciła mi dzisiejszą zieloną kreację na ten sądny dzień. Potem druga przybiega i w locie maluje mi strzałkę na nodze, którą mam mieć operowaną.  Poszłam się okapać, ogolić nogi (wymóg do operacji) i tak siedzę jak pipa i czekam, bo mam iść jako trzecia na operację. Przypuszczalnie koło trzynastej mnie pewnie porwą :) Ponownie zdecydowałam się na znieczulenie podpajęczynkowe. Zobaczymy czy i tym razem nie pożałuję swojej decyzji.

Niedziela 07.08.2011

Sobota i niedziela miały przebiec w szpitalu pod totalnym znakiem nudy. I faktycznie sobota do takowych należała. Na przemian zamęczałam laptopa, gazety, a czasem pielęgniarki zaczepiałam :)
Za to w niedzielę z rana wzięłam prysznic i udałam się na mszę do kaplicy. Ba, nawet komunię przyjęłam, ponieważ dnia poprzedniego spowiedź. Ksiądz któremu powierzyłam swoje "błędy" jest naprawdę z powołania i zapewne dlatego się zdecydowałam.
Na mszy natknęłam się na koleżankę Ulę, która dochodziła do sprawności na oddziale rehabilitacyjnym. Natomiast już prawie byłam pod salą, gdy zaczepił mnie mężczyzna. Pierwsze myśli gdy przemówił to były, że pewnie na badania mnie zaraz porwie. Jak się jednak okazało, to był znajomy, z którym dłuższy czas korespondowałam. Poznałam go w sieci, a łączą nas bioderkowe problemy. Okazał się bardzo sympatycznym interesującym mężczyznom.
Po jego odwiedzinach doszłam do wniosku, że tak samo lekko mi się z nim rozmawiało, jak i klikało przez komunikator GG.
Po obiedzie wraz z Ula udałyśmy się do parku i upajałam się przed operacja "wolnością".Na oddziele zostawiłam mój numer telefonu i poleciałam na pogaduchy. Wieczorem troszkę zmęczona ta latanina poszłam do pokoju i tu pielęgniarka mnie złapała, by zrobić mi lewatywę. SZOK!!! Wiedziałam, że na tym oddziale lewatywa jest praktykowana, ale gdzieś po cichu liczyłam, że uda mi się tak jak ostatnim razem. No niestety tym razem się nie udało. Co za głupie uczucie. Jakby jakieś pieprzone rozwolnienie dopadło. Brrrrrr.
Pozbierałam się do kupy i dalej poleciałam na pogaduchy. Do pokoju wróciłam po 21.00. Włączyłam laptopa i się okazało że bez problemu mogę się dopiąć do kogoś do internetu. Minus taki, że muszę siedzieć na korytarzu, bo tylko tam jest zasięg. I tak na korytarzu, na krzesełku przyniesionym przez pielęgniarkę, serfowałam bez skrupułów w sieci. Aż mnie mój operator, który miał niedzielny dyżur, chciał wyrzucić spać. W odwecie powiedziałam, że on powinien iść spać, gdyż to on musi być dnia następnego mobilniejszy, skoro ma mnie operować. Zagadałam go jeszcze tylko na temat mojego nanosa, czy to jego zdaniem ostateczna możliwość. Okazało się, że wszystko się okaże na stole i jeszcze mogę się obudzić z kolejnym BMHR-em. Po miłej wymianie zdań, oboje udaliśmy się każdy w swoją stronę na nocny spoczynek. Ja jeszcze zażyłam tylko jakąś tabletkę nasenną, którą mi zlecili i tak grubo po północy poszłam spać.

Przesuniety termin- wskazówki

W zasadzie już dla mnie normą jest, że w Piekarach termin przyjęcia do szpitala na operacje jest niejednokrotnie przesuwany.
Co wtedy zrobić ze skierowaniem, które ma "przeterminowaną" datę? Jak wygląda cała procedura przyjęcia?

Po pierwsze najpierw z tym skierowaniem udajemy się do oddziałowej, oddziału na którym mamy leżeć. Ona robi z tyłu odpowiednią adnotację i wtedy idziemy dopiero do tzw. punktu planowych przyjęć.
Tam musimy mieć odpowiednie dokumenty. Dowód, podbita książeczkę zdrowia, która UWAGA! jest ważna tylko jeden miesiąc lub legitymacja rencisty/emeryta.Tam bardzo miła pani dalej daje wskazówki, co mamy robić, gdzie się udać.
Poza tym potrzebne są badania: mocz, krew, EKG, ciśnienie, zgoda od internisty na zabieg, w którym pisze, że układ krążeniowo- oddechowy jest w jak najlepszym porządku. Dodatkowo musimy mieć za sobą zaświadczenie, że byliśmy szczepieni przeciw żółtaczce WZW typu B oraz, że wszystkie ząbki mamy wyleczone.
PIĄTEK 05.08.2011
Według wyznaczonego terminu, kilka razy poprawianego przez doktora Mielnika, w piątek około ósmej godziny pojawiłam się wraz z moim tatą, który tego dnia był moim driverem, w Szpitalu Urazowym w Piekarach Śląskich.

Po zaparkowaniu pierwsze kroki skierowałam prosto do pokoju gdzie są planowane przyjęcia.
Pani bardzo miła, zminimalizowała moją procedurę, tym bardziej, że już większość moich danych mieli w komputerze.
Za  to naczekałam się trochę już u góry tzn na oddziele na który zostałam przyjęta.
Głownie dlatego, że oddziałowa musiała uczestniczyć w obchodzie, a to ona tym się zajmuje.
W międzyczasie mojemu ojcu dostał się opiernicz od niej, bo zdecydowanie go z kimś pomyliła hi hi.
Krew pobrali, mocz choć nie chciałam to jednak oddałam, z dołu mój tato przyniósł wydrukowane zdjęcie a ja szybko skoczyłam na EKG.
Szybko ulokowałam się w przydzielonym pokoju w którym jestem sama, a który przewrotnie nazywam "pokojem dla VIP-ów".
Jest tu spokojnie, po południu słońce na szczęście nie świeci.
Jest to pokój jednoosobowy z łazienką i toaletą oraz łóżkiem sterowanym elektronicznie i jest to wszystko tylko dla mnie.
Wokół same męskie hormony, ponieważ leżę na męskim Oddziele.
Wolę całkowitą samotność niż deja vu z poprzedniej operacji, gdy ... Ech, wolę nie wspominać. Brrrrrrr!
Wiem, że będę się nudzić bo raczej do małomównych nie należę, ale zawsze można pogadać z pielęgniarkami, które tutaj wydają się być przemiłe oraz zawsze jeszcze rozmowy przez telefon zostają.
Właściwie już całe popołudnie i wieczór się nudziłam. Pozostaje mi nadrabianie zaległości w filmach, lekturze oraz prasie. No i nie zapominam o rozluźnianiu mięśni :)
W poniedziałek operacja to jest dokładnie 13 miesięcy po poprzedniej operacji.
Już wiem, że nie będę miała BMHR-a.
Niestety warunki nie pozwalają na to.
Jeszcze postaram się porozmawiać z dr Mielnikiem dlaczego dokładnie tak się dzieje.
Choć zawsze twierdziłam, że wolę dobrze wstawione endo niż kapę na siłę.
Nie śpię! Boję się! Biodro boli :(
Wcale nie jest łatwiej, że wiem jak to wszystko wygląda. 
Dopiero teraz do mnie dociera, że z minuty na minutę coraz bardziej się denerwuję. 
Operacja za 4 dni...
Cholera, szlag by to.
Mam nadzieję, że żadnego przesuwania terminu już nie będzie, bo chyba zwariuję do reszty.



"...Katowice, Sosnowiec, Gliwice, Bytom czy Rybnik muszą zerwać z wizerunkiem regionu, kojarzonego z brudnym górnikiem wracającym z szychty. "- pisze jedna z gazet. 

Ale po co? 
Co złego jest w brudnym od pracy dającej chleb całym rodzinom, górniku? Co złego jest w przeszłości Śląska, która nierozerwalnie kojarzy się m.in. z dokładnie takim górnikiem?

"Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy. Choć macie sami doskonalsze wznieść." pisał ku przestrodze Adam Asnyk. Ale "my" młodzi wiemy lepiej...

Ja mam w rodzinie wielu górników, ba nawet mój narzeczony codziennie zjeżdża na dół na "szychtę" i nie wstydzę się tego. Jak to się 
u nas mówi, pracuje na grubie, roz w miesiącu dostaje geld, a roz w roku mo geburstag. Uważam, że ma dobrą, choć niebezpieczną pracę. To cholernie ciężki zawód, nie tylko dla górnika, lecz również dla jego bliskich..



Taka mała odskocznia od mojego "klepania" na temat bioder. Choć to w końcu nie tylko blog o BMHR-ach, ale ogólnie o moim życiu, a górnictwo jest jego nieodzowną częścią.

Rok później...

Już jestem pewna, że zaczyna się nowy etap w moim życiu. Po ponad roku tj. 5 sierpnia, mam się zgłosić do izby przyjęć piekarskiej urazówki, a zaraz po weekendzie będą mi operować drugie biodro.
W czwartek ostatni posiłek powinnam zjeść najpóźniej o 18-tej, a w piątek przyjechać z samego rana na czczo. To wszystko po to, by badania nie były wypatrzone.
Ciekawe jak teraz to wszystko przejdę? Na pewno fizycznie jestem lepiej przygotowana, no i wszystko znam od podszewki :) Czy się boję? Oczywiście! To przecież naturalny odruch.

Crazy trzy dni

Właśnie wróciłam z moich krótkich wakacji :) Choć nie do końca jestem pewna czy odpoczęłam bo tak z Katją obie byłyśmy zabiegane, że aż szczęśliwe :)
Wyjechałam w środę. Od rana męczyłam dr M. telefonami, by wypowiedział się co do mojej operacji. Nie odbierał o 8.00, nie odbierał 15 minut później, ani pół godziny później też nie :( Traciłam humor... Mając to w tyłku, wsiadłam w autobus i pojechałam do Katji. Bo cóż na dobrą sprawę mogłam zmienić. Jeszcze próbowałam z autobusu dzwonić, ale nadal słyszałam w telefonie tylko ciche "tiiii".
Dla rozładowania emocji zaproponowałam Katji zaraz po przyjeździe byśmy skoczyły na basen. Z małymi oporami się zgodziła. Jeszcze przed wejściem złapałam telefon i wystukałam numer do doktorka, ale usłyszałam tylko: "abonent jest poza zasięgiem" . Szit!!!
Na basen weszłyśmy za całe 6 zł / 3 h. Stawka przystępna, ale to tylko z okazji niepełnosprawności  jaką obie posiadamy. Nie czy cieszyć się czy płakać powinnyśmy he he.Na basenie się okazało, że obsługa nader sympatyczna, ale za to woda niezbyt czysta :( Jednak sporo z Katją popływałyśmy, a ona nawet monopłetwę założyła. Wystraszona była, ale po czteromiesięcznej przerwie poszło jej wyśmienicie. Przepłynęła 50 metrów i wynurzyła się z niezłym zapasem tlenu.
Wyszłyśmy roześmiane, szczęśliwe... Znów wystukałam do doktora i odebrał...  Nie byłam przygotowana, ba nawet nie liczyłam na to, że odbierze, ale od razu się opanowałam i zaczęłam domagać się szczegółów operacji. Tak, chciałam w końcu tylko termin usłyszeć, choćby odległy, byle realny. No i mam ten piekielny termin. Ale Ciiii, żeby nie zapeszyć :P 
Dla uczczenia poszłyśmy do najlepszej pizzerii, do której Katja chadzała z przyjaciółmi po zajęciach w liceum gdy była jeszcze uczennicą. Pizza pychota. Takiej chyba jeszcze nie jadłam w życiu. Z pełnymi brzuszkami wróciłyśmy do domu, otworzyłyśmy sobie winko, zrobiłyśmy ciepłą herbatę i tak przegadałyśmy do późnej nocy wiele tematów.


Kolejny dzień u Katji.
Budzik dzwoni trzeci raz. :) Zwlekamy się z łóżek. Pogaduchy do późna dają się we znaki. Musimy się sprężać bo w cholerę mamy do roboty. Na dworze pada drugi dzień, pogoda jest skromnie mówiąc paskudna. Po obfitym śniadaniu jedziemy do biura jej rodziców, którzy pojechali na spontaniczne wakacje motorem, by choć dwie godzinki popracować. Każda ma laptopa do dyspozycji, więc nadrabiamy fondacyjno-forumowe sprawy. Zaraz potem załatwiamy jakieś tam jej biurowe sprawy. Jest już po 15, więc brzuszki już puste się odzywają. Katja proponuje moją ulubioną chińszczyznę- jestem w niebie. Zamawiam kurczaka w cieście kokosowym i zupę won-ton z pierożkami. Istna uczta smaków. Polecam!
Po sycącej i rozgrzewającej strawie (deszczyk dawał się we znaki), postanowiłyśmy jechać w końcu na obiecany basen do Bogumina, a że po drodze był Rossmann, to weszłyśmy oczywiście tylko na chwileczkę. Tam poczułyśmy się jak psy zerwane ze smyczy. Bez marudzących facetów za plecami, powąchałyśmy i wpróbowałyśmy wszystko co się da. Z reklamówami pełnymi zakupów, idziemy prosto do samochodu. No bo basen nie jest całą noc czynny przecież. I tu zaczęły się schody. Po pierwsze, już było dość późno, po drugie korony trza było kupić, a pan z kantoru miał tylko "grubsze" banknoty :( Troszkę zawiedzione dałyśmy sobie spokój z bogumińskim basenem na poczet jakiegoś w okolicy, którego wybór postanowiłyśmy dokonać pijąc kawę na stacji benzynowej.Kombinowałyśmy jak konie pod górę, i w efekcie wylądowałyśmy w jakimś Radlinie, gdzie okazało się, że basen i owszem jest, ale jacuzzi NIECZYNNE. Cholera! Wracamy do domu na babski wieczór. W planie maseczkami mamy straszyć. 
Po drodze jeszcze jeden sklepik zaliczyłyśmy :) Tam kupiłyśmy kolejne kosmetyki. Wariatki z nas, ale nie nasza wina, że one pachną tak, że można by je zjeść. Oczywiście poza kosmetykami, kupiłam również prezenty. Karinie kapelusz, który wkrótce potrzebuje na wyjazd do Hiszpanii oraz mini prostownicę o której marzyła, a Krzyśkowi "ring for sex". 
W domu chłodno, bo jakieś pipy nie zamknęły okna przed wyjściem hi, hi. Katja postanowiła rozpalić w kominku, więc poszła narąbać drewna, a ja przygotowałam kolację. Nie, nie miało być romantycznie he, he, ale na pewno zrobiło się o wiele milej. Potem maseczka błotna na twarz, malowanie paznokci piling ciała połączony z prysznicem i znów koło 2.00 poszłyśmy spać.
Ostatni dzień.
Tym razem mogłyśmy sobie pozwolić tylko na dwa dzwonki z budzika i musiałyśmy się zbierać. Wszystko w biegu... Śniadanie, sklep,, urzędowa sprawa Katji, basen, obiad na mieście z dobrą znajomą Katji (pierogi nadziewane szpinakiem z serem feta) i biegiem na autobus. Nie chcę wracać, bo tak fajnie było, ale muszę. Takie życie...
Katju, dziękuję za trzy pełne wrażeń dni :*

Skwarka

Sobota 5.00 rano.
Budzik dzwoni, a ja spałam tylko trzy godziny.
Nastawiam jeszcze raz na 15 minut później, tłumacząc samą siebie, że przecież zdążę.
Jednak nie zasypiam tylko układam w głowie plan, co spakować na mój pierwszy w życiu wypad na ryby. 
Od około miesiąca jestem posiadaczką karty wędkarskiej i całego potrzebnego sprzętu. W ogóle nie mam pojęcia o tym całym "kulcie" łowienia, ale co mi tam, raz kozie śmierć. Oczywiście jadę ze szwagrem "nauczycielem", który w tym fachu zagłębia się od ..., od kiedy go znam to zawsze łowił. :)
Dobra wstaję, robię kawę, Krzyśka wyrzucam po świeże pieczywo, a sama żwawo pakuję wszystko co zanotowałam dzień wcześniej na liście niezbędnych rzeczy do wyjazdu.
Na szczęście na ten dzień zapowiadali fantastyczną pogodę co się później sprawdziło.


No to jedziemy nad drugą co do wielkości w Polsce rzekę- Odrę!


Miejsce do łowienia bardzo ładne, wygląda jak zrobione z betonowych kręgów molo. Rozkładamy się z całym sprzętem i czekamy. Jeszcze jest chłodno, ale z godziny na godzinę, słońce daje coraz bardziej popalić. Ryby chyba też przed słońcem uciekły, tylko my siedzimy jak na patelni i robimy się na skwarkę. A ja jak się później okazało zapomniałam kilka niezbędnych rzeczy. I tak bez okularów słonecznych, bez kremu z filtrem oraz bez okrycia głowy 13 godzin nad rzeczką sobie łowiłam rybcie w piekącym słońcu. Czasem tylko delikatnie chmurki ratowały życie. 
Najważniejsze nauczyłam się wędkować choć w stopniu minimalnym, ale o mega połowie nie było mowy, a tym bardziej o zakładaniu mady na haczyk. 
Jedyny minus był taki, że nawierzchnia nie równa i na koniec bardzo czułam mięśnie w obu nogach. Kroki musiałam stawiać w ustalony sposób, mało komfortowy dla mnie. Niestety chyba  przeciążyłam mięśnie, ale noc przespałam, więc nie było najgorzej. Choć może zmęczenie i brak snu nocy poprzedniej przyczyniły się do tego.
Przyjechaliśmy do domu zaczęłam nas smarować preparatami różnymi, ale tylko piekło. Skóra czerwona, wrażliwa na dotyk... To  jakaś wielka masakra :(
Dzisiaj rano wstałam i poczułam ulgę. Nie piecze :) HURA!!!
Choć nadal czerwoniutka jestem :P 

Sto lat!

No tak! 
Moje bioderko po remoncie, a dokładniej mój BMHR-ek ma już roczek. 
Ależ to zleciało! Jeszcze nie dawno płakałam z bólu i mówiłam, że w życiu nie dam się zoperować na drugie biodro, A teraz marzę o drugiej operacji.
Podsumujmy:
Na pewno nie boli, na pewno jest lepiej i na pewno mam o wiele lepszą sylwetkę, ruchomość w stawie i mięśnie w dużo lepszym stanie, ale jednak czuję pewien niedosyt. Trochę więcej się spodziewałam. No, ale mój operator cały proces wyleczenia przewidział dopiero po operacji drugiego, równie "zrytego" biodra. Więc może jeszcze nie powinnam podsumowywać? 
Jaka może być największa kara dla mojego dziecka?
Pozbawienie jej dostępu do sieci internetowej i komórkowej :). Ha, ha, zapomniała, że jadąc do swojego chrzestnego na tydzień, tym samym skazuje się na "wiejską izolację" . Ustawiła sobie opis na gg "odcięta od świata" a do mnie napisała sms-a "chcę do domu" (gdy gdzieś zebrała zasięg). 
Jak myśmy sobie dawali radę bez tych "czasoumilaczy"? A dawaliśmy niewątpliwie :)


Wczoraj zrobiłam sobie wypad na pifffko z rodzinką. Wypiłam, jak na mnie, całkiem sporo :) Odchamiłam się na całego, a do domu zlądowałam o 2.00 w nocy. Nie pamiętam kiedy tak późno do domu z grandzenia wracałam :) Za to nad ranem włączyła mi się "suszarka". Pod ręką była tylko cola więc nie wybrzydzając sięgnęłam po nią wypijając dwa łyki. Kolejnym gratisem po nocnym szaleństwie był ból głowy. Tak, tabletki też dorzuciłam do mojego żołądkowego śmietnika, by ból się nie rozhulał, bo wtedy rewolucje na bank.
Za oknem szalała burza. Pozamykałam okna. Ależ błyskawice! Ulewa dopełniła czarę koszmarnego poranka. Nic kładę się dalej :P


10.00...
Wstać, czy nie wstać? Oto jest pytanie!
Wyrzucam Krzyśka z łóżka, bo kawa być musi. Piję kawkę, odpalam lapka i byczę się do 12.00. Śniadanie moje to rewelacyjne połączenie pączka z jabłkiem. Ale... dzwonię do siostry i umawiam się z nią na działkę. Lenistwo może i dobra rzecz, ale wolę ruszyć tyłek, by "pooddychać" zielenią.