Świątecznie

Pierwsze śniegi za nami...
W końcu nie musiałam się martwić o to, że się poślizgnę. Nie męczę się jak chodzę i w ogóle jest dobrze w tym temacie. Owszem pamiętam, że mam protezy w biodrach, ale żyję prawie normalnie. W większości chodzę bez wsparcia kijków. No chyba, że jakiś kawałek spory mam do dreptania. Po sklepach bez kijków, bo najczęściej koszyk pcham przed sobą, a na pasażu jak idę z moim Krzysiem, to złapię się go pod bok.

Oczywiście i u mnie przygotowania do świąt pełną parą. Tego roku święta u mnie. Prezenty kupione, śledź w lodówce "przechodzi", by był idealny. I tak codziennie coś robię, by ten szczególny dzień był idealny. Pomimo tej całej bieganiny bioderka nie bolą. Czasem tylko mięśnie coś się odezwą, ale i tak dla mnie jest fantastycznie. Jeszcze nigdy tak się nie czułam świetnie.

Rehabilitacja oczywiście kontynuowana. Raz w tygodniu systematycznie spotykam się z Krzyśkiem. Nasza rehabilitacja bardzo posunęła się do przodu i niczym nie przypomina tej sprzed pół roku. Teraz dostaję istny wycisk, a nie jakieś tam ćwiczenia rozluźniające. Jak wychodzę od niego, to pot spływa mi  po tyłku. Skąd on bierze te ćwiczenia? Czasem zastanawiam się, czy osoba zdrowa byłaby je w stanie wykonać z łatwością? A ja muszę ;) Przed każdym ćwiczeniem zapewniam Krzyśka, z całą powagą i głęboką wiarą, że w życiu tego nie wykonam. On oczywiście przekonuje mnie, że zawsze tak mówię i, że jeszcze nie było tak, abym któregoś z jego ćwiczeń nie wykonała. Owszem nie jest to za pierwszym razem mistrzostwo świata, ale z czasem coraz precyzyjniej wykonuję każde ćwiczenie, aż oboje z rezultatu jesteśmy zadowoleni. 
Miałam szczęście, że spotkałam go na swojej drodze do sprawności. I myślę że on też jest z siebie dumny, że wyciągnął mnie z takiego bagna. Bo ja bym była :)
Wierzę, że osiągniemy wspólnie wymarzony cel.