Szkoła...
Ech, czuję się w niej lepiej jak za młodych lat. Czuję się dostrzegana, mam coś do powiedzenia, po prostu inne podejście nauczycieli powoduje, że chętnie do niej chodzę. Pomimo końcowych egzaminów, które są bardzo stresujące co semestr, to jednak coś mnie tam ciągnie. Może to fantastyczna atmosfera, którą sami tworzymy przecież, a może odskocznia od dorosłości, ale nie żałuję że poszłam kontynuować naukę. 
Teraz kończę IV semestr, jeszcze dwa przede mną i matura. Kurcze, nie tak dawno drżałam o to, czy dam radę zdać pierwsze egzaminy, a już za pół roku muszę podejmować ważne decyzje w sprawie matury... 
Kolejny weekend w szkole, łącznie 20 godzin i wcale nie uważam tego czasu za zmarnowanego, za odbębnionego. Przecież polski z panią Mirelką jest "poezją" samą w sobie, choć dziś nas zaskoczyła bo szybki test z pozytywizmu niektórych powalił na łopatki hi hi, Matematyka brrr.... Dzisiaj były ciągi. Łatwy temat, wręcz banalny, tylko komu to do szczęścia (czyt. życia) potrzebne, to nie mam pojęcia. Biologia okazała (bo mamy od tego semestru dopiero) się równie ciekawym przedmiotem, bo profesorka ma ogromną wiedzę, którą chce i umie przekazać. Dzisiaj na lekcji przerabiałam z klasą m.in. spojenie łonowe i oczywiście nadmieniłam, że moje jest ogromnie zaburzone. Oczywiście nie całej klasie lecz grupce która siedzi obok mnie, a co sobie dopowiedzieli i ile mieliśmy przy tym śmiechu, zatrzymam dla siebie. :)


Wczoraj zmówiłam sobie pralkę, bo moja mi się zaczęła sypać. Jak byłam w szkole to dostałam sms-a że pralkę, a i owszem przywieźli, ale uszkodzoną. No i jestem zła, bo chciałam sobie postudiować, przetestować, a zabawki nie mama. 

Milczenie

Z zasady jestem wielką gaduła, a na blogu cisza jak makiem zasiał. 
Czy nie chce w ogóle pisać? 
Nie, to nie to! 
Ja tylko nie chcę pisać w kółko jednego i tego samego, a do tego cholernie boję się czy do 10 czerwca w ogóle moje biodro wytrzyma, bo proces tak szybko postępuje, że mam wrażenie jakbym się cofnęła do czasu przed operacją. 


W sobotę organizowałam chrystusowe urodziny mojego narzeczonego i ledwo dałam radę. Podczas kuchennych przygotowań czasem płakać mi się chciało z bólu. Z pozycji stojącej z wielkim bólem siadałam, by chwilę dać nogom odetchnąć. Niby wszyscy pomagali, ale i tak pewne rzeczy musiałam osobiście dopilnować, zrobić i niestety tu przesadziłam. Po imprezie usiadłam, a mięśnie mnie dosłownie paliły i krzyczały "help". Ból w nodze przed zabiegiem czułam chyba wszędzie, a najbardziej w okolicy krętarza. Do tego pośladek, a szczególnie znajdujący się tam mięsień gruszkowaty (chyba), łydka, udo, no i ten nieszczęsny mięsień czworoboczny lędźwi. Natomiast w drugiej nodze też nie za dobrze się dzieje. Właściwie sprawa dotyczy jedynie mięśni, które muszą sobie radzić z całym ciężarem mego ciała, a do filigranowych nie należę :( Problem wynika m.in. z tego że ta noga od 15 roku życia tj. po operacji osteotomii zawsze była "gorsza", a tym samym wyraźnie ją oszczędzałam. 
Zmiany zauważyłam również gdy leżę. Przykurcze pogłębiają się w zastraszającym tempie co uniemożliwia mi spanie na brzuchu. Kolejną widoczną zmianą jest skracanie się kończyny które na tę chwilę jest dostrzegalne gołym okiem bez jakichkolwiek pomiarów.
Ból  znacznie ogranicza, a czasem nawet uniemożliwia mi ćwiczenia. Mam trochę żalu do mojego rehabilitanta, że podczas gdy i tak rzadko się spotykamy, bo raz na tydzień, to on potrafi mi jeszcze odmówić wizytę. Nie stać mnie częściej na wizyty ale ten raz na tydzień to już muszę by jakoś "doczłapać" do czerwca, kiedy to mnie mój operator znów naprawi :) Heh mam nadzieję, że ten termin okaże się ostateczny, bo przekładania nie przeżyję.


Ale to nic, bo wiosnę widać na horyzoncie. Piękna pogoda przyczyniła się w tym tygodniu do długich spacerów, które później odczułam, ale co tam. Fajnie wyjść bez tej zbędnej, ciężkiej garderoby, zachwycać się pierwszymi promieniami wiosny, oddychać pełną piersią. Ech życie... Jeszcze żeby nóżka chodziła jak powinna.