Wszystko ma swój początek..... I niestety koniec!

Zastanawiałam się dość długo nad zakończeniem swojego bloga.
Na szczęście nic znaczącego w kwestii bioder się nie dzieje, więc nie bardzo jest o czym pisać. Sytuacja dość stabilna, choć bez ochów i achów. Czasem coś boli, ale to raczej kwestia mięśni. Niestety kwestia chodu, tak jak przewidywali fizjoterapeuci, nigdy nie będzie idealna. Nadal kuleję :( I nie ma to nic wspólnego z biodrami, bo te są jak najbardziej w porządku. Po prostu, w chwili nauki i zapamiętywania chodu, czyli w okolicy 3 r.ż., mój chód nie był poprawny. Ach, żeby wtedy była taka rehabilitacja, to pewnie moje życie wyglądało by inaczej.

Nadal rehabilituję się. Średnio raz w tygodniu. Czasem boli w okolicy kręgosłupa (odcinek lędźwiowy), a czasem w okolicy stawu biodrowo-krzyżowego. Jednak największa katastrofa to mięśnie pośladkowe i brzucha, czyli te co stabilizację dają miednicy. A gdy fundamenty kiepskie, to i dom może runąć :( Dobrze, że sukcesywnie nad tym pracuję, tak aby przedłużyć żywotność endoprotezy. 
Czy rozczarowałam czytelników moim nieidealnym stanem? Nie wiem! Jestem pewna, że dzięki wsparciu rodziny, przyjaciół i forumowiczów z Forum Bioderko, osiągnęłam swój wielki SUKCES! Dziękuję :*


Drodzy czytelnicy!
Życzę Wam wielu sukcesów w dążeniu do pełni zdrowia. Nie dajcie się systemowi Ministra Zdrowia. To Wasze zdrowie!
Pamiętajcie:
"Każdy dzień przynosi nowe nadzieje..."

Jeszcze tylko chciałam Wam pokazać tekst do gazety, który napisałam z Katją, a który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Właściwie pojawił się jakiś tekst, ale nie miał on nic wspólnego z moją osobą, o czym wolę zapomnieć. 

Tekst:
Kiedyś kulałam a każdy krok kojarzył się z bólem. Dziś to już przeszłość!
Wolałam zaryzykować nową metodę operacji stawów biodrowych, niż ryzykować, że już nigdy nie będę chodzić.
Pierwsze kroki zaczęłam stawiać zgodnie z normami dla wieku, ale…
- Ona chodzi jak kaczuszka! – zauważyła ciocia.– To chyba coś z biodrami?
Tak, rodzice też to zauważali i konsultowali z pediatrami szukając przyczyny, lecz lekarze bagatelizowali problem. Dopiero ortopeda potwierdził spostrzeżenia członka rodziny. Zdiagnozowano u mnie tzw. obustronną dysplazję stawu biodrowego, zwaną potocznie zwichnięciem bioder.
- Panewki stawu nie rozwinęły się prawidłowo, były za płytkie w związku z czym głowy kości udowych nie miały prawidłowego pokrycia. Taka nieprawidłowa anatomia stawu biodrowego grozi wywichnięciem bioder, które może się powtarzać – tłumaczyli lekarze.
Nie skończyłam jeszcze dwóch lat, kiedy miałam za sobą pierwszą operację. Najpierw jedno bioderko, potem drugie chirurdzy starali się „naprawić” – niestety nie wiem jakimi metodami. Kiedyś pacjenci ufali lekarzom nie pytając „co” i „dlaczego”, nie było też takiego jak dziś dostępu do informacji.  Mimo, że byłam maleństwem, pamiętam, gips rozwórkowy, wyciąg, moją „inność”. Pamiętam też moją niechęć do spania w piżamie, która wyłącznie kojarzyła mi się ze szpitalami, leczeniem i bólem.
-  Jak córka będzie się starała, to będzie chodziła prawidłowo – poinformowano rodziców w szpitalu po operacjach.
W tamtych czasach trudno było o rehabilitację z prawdziwego zdarzenia – taką z jakiej korzystam dzisiaj. Tata na własną rękę wymyślał ćwiczenia i gonił mnie do pracy.
- Musisz chodzić prosto – słyszałam nieustannie.
Dla mnie „prosto” oznaczało spięcie się do granic możliwości, starałam się jak mogłam, przez co wyglądałam jakbym połknęła kij. To była droga donikąd. Od urodzenia poruszałam się nieprawidłowo, więc mój mózg nie znał pojęcia „prosto”. Organizm nie wytrzymywał ciągłego stanu napięcia, to, że „muszę być prosta” absorbowało mnie tak, że nie byłam w stanie skupić się na niczym innym. Dzieci w szkole wyśmiewały się z moich koślawych kroków. Bardzo to wtedy przeżywałam.
Gdy miałam 14 lat, szkolna higienistka ponownie skierowała mnie do ortopedy. Razem z babcią pojechałam wtedy do przychodni przyszpitalnej w Raciborzu.
- Nie obędzie się bez kolejnego zabiegu - zawyrokował lekarz. – Stawy wnuczki wyglądają bardzo źle. Konieczna jest kolejna poprawa po Bogu.
Znów trafiłam na stół operacyjny. Wykonano mi bolesną osteotomię podkrętarzową prawego biodra, a pół roku później lewego. Miało być lepiej, ale… Zabieg nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Ból wprawdzie był trochę mniejszy, za to utykałam jeszcze bardziej. Miałam ciągłe przykurcze przywodzicieli i odcinka biodrowo-lędźwiowego oraz chodziłam z charakterystycznym „kaczym kuperkiem” z tyłu. 
I znów nikt nie pomyślał, by zlecić mi rehabilitację. Ja z kolei nie miałam żadnej świadomości jakie to ma ogromne znaczenie i jak bardzo jest mi potrzebne także z punktu widzenia inwestycji w swoje zdrowie na przyszłość. 
Przez kolejne lata tkwiłam w tym samym punkcie. Miałam świadomość, że w niedalekiej przyszłości czekają mnie sztuczne stawy biodrowe. Przy czym lekarze podkreślali, że mam jak najdłużej korzystać z tego co dała mi natura – czyli chorych, bolesnych non stop, ale jednak własnych bioder. Jedynym wsparciem jakie otrzymywałam od lekarzy przez kolejne lata to recepty na silne leki przeciwbólowe a nikt nie wpadł na pomysł, że mądra rehabilitacja odłoży w czasie „wymianę” bioder.
Lata mijały a ja cierpiałam. Przykurcze się zwiększyły, a przejście choćby krótkiego odcinka drogi było dla mnie nie lada wyzwaniem. Powiedziałam sobie dość. Czas by znowu zawalczyć o swoje zdrowie. Realia NFZ-u szybko sprowadziły mnie na ziemię. Dopiero po pół roku oczekiwania, z silnym bólem trafiłam do ambulatorium piekarskiej Urazówki.
- Stawy uległy znacznemu zwyrodnieniu – lekarz przeglądał wyniki badań. – Musimy wymienić zużyte „elementy” na nowe, czyli wstawić endoprotezę.
Przewidywano, że proteza stawu biodrowego starczy w moim przypadku na osiem lat, po wykonaniu rezonansu magnetycznego dawano mi już tylko… cztery! Co więcej, zabieg miał być bardzo inwazyjny, bo trzpień endoprotezy planowano umieścić głęboko w kości udowej. Gdyby coś się nie udało, groziły mi tzw. wiszące biodra i wózek inwalidzki.
- Chcę normalnie chodzić – miałam 33 lata i jak dziecko płakałam w nocy w poduszkę.
Zaczęłam szukać informacji w Internecie. Tak trafiłam na Forum Bioderko (www.forumbioderko.pl ) – istną kopalnię wiedzy! To z niego dowiedziałam się, że są różne metody leczenia stawów biodrowych – niekoniecznie tak inwazyjne i ingerujące w organizm jak wcześniej wyrokowali lekarze. O kulach, samodzielnie, „po trupach” jeździłam po Polsce pociągami konsultując swój przypadek z wieloma wybitnymi lekarzami, których starannie wyłuskałam z forum. Moje „tournee” zakończyło się i tak w Piekarach Śląskich, które miałam „pod nosem”. Tam na oddziale męskim właśnie wprowadzali nowoczesną metodę protezoplastyki stawów biodrowych, która ogromnie różniła się od tego co oferowali mi dotychczas lekarze.  Czytałam, że „zachowuje się zdecydowanie więcej głowy kości udowej, a wbijany trzpień jest bardzo cienki i prawie nie wchodzi w tę kość”. 
Byłam zdeterminowana! Pojechałam do szpitala w Piekarach z wielkimi nadziejami i równie wielkimi obawami… czy da mi szansę na inne życie, czy zakwalifikuję się na wiele obiecujący, wymarzony zabieg?
- Dobrze, możemy go wykonać – zgodził się operator.
Operację wyznaczono na lipiec 2010 r. Byłam szczęśliwa, że w końcu ktoś naprawdę dał mi szansę i podszedł do mojego problemu tak „po ludzku”. Lekarze najpierw zoperowali bardziej zniszczone lewe biodro, a rok później prawe. Sam zabieg trwał około 3 godz. i został przeprowadzony w znieczuleniu dolędźwiowym. Po tygodniu od operacji wypisano mnie do domu. Wyszłam oczywiście o kulach, ale szczęśliwa, pełna optymizmu i wiary w lepsze jutro.
- Pamiętaj o ukierunkowanej rehabilitacji – przypominali inni pacjenci i fizjoterapeuci z internetowego forum, od których dostawałam przez cały czas ogromne wsparcie. Ćwiczyłam pod okiem rehabilitanta najpierw dwa, a później raz w tygodniu. Dzięki doświadczeniu forumowiczów dowiedziałam się jak ogromnie ważna jest rehabilitacja okołooperacyjna i oraz stała ukierunkowana fizjoterapia funkcjonalna, z której korzystam do dziś. Od tego momentu na stałe jestem pod opieką fizjoterapeuty, z którym konsultuję się i rehabilituję a także ćwiczę sama w domu – regularnie bez żadnych wymówek.  Teraz już wiem jak ważną rolę spełnia prawidłowo dobrana rehabilitacja, która jest już na stałe wpisana w mój życiorys. Wreszcie, po wielu latach pozbyłam się bólu, a dzięki wsparciu innych „Bioderkowiczów” w końcu w pełni się akceptuję. Nadal pracuję nad sobą ale również korzystam z życia, pływam, jeżdżę rowerem, spaceruję z kijami Nordic Walking, chodzę na wycieczki. Po prostu cieszę się życiem!

PS. W lecie minęły 4 lata… tak, te wróżone 4 lata z protezą w moim stawie, a ja uzbierałam 4 wiadra grzybów, 4 godziny pieszo zwiedzałam Centrum Kopernika i rozpoczęłam remont 4 pomieszczeń mojego nowego mieszkania! I planuję, że będzie nie jedna, ale wiele tych czwórek. 

Kobaltoza - mit czy prawda?

Zastawiałam się nad umieszczeniem tego postu na blogu. Jednak uważam, że każdy ma prawo do informacji.

W zeszłym roku na forum bioderko Mateusz poinformował nas o śmierci Piotra, który przed śmiercią chciał, by ludzie z protezami metal-metal dowiedzieli się o kobaltozie. Piotr najprawdopodobniej miał tę chorobę, ale już się nie dowiemy prawdy, gdyż nie wyraził on zgody na sekcję zwłok, a rodzina uszanowała to. 
Mateusz na forum napisał:

"Piotrek był lekarzem ale w niczym mu to nie pomogło. Chodząc do innych lekarzy ,nawet tych których znał słyszał tylko ,że nie ma czegoś takiego jak Kobaltoza... Niektórzy lekarze prosili go o przetłumaczenie anglojęzycznej literatury dotyczącej Kobaltozy bo nie mieli pojęcia co to za choroba. Poddawał się różnym badaniom,które nie wnosiły nic nowego. 
Sam zgłosił się do Poradni/Instytutu Toksykologii w Sosnowcu i tam poprosił o sprawdzenie poziomu Kobaltu i Chromu we krwi. Doznał szoku gdy okazało się ,że miał rację. Dopuszczalny wskaźnik kobaltu we krwi wynosi 2,0 ug/g kreat - na tamten moment Piotr miał we krwi i moczu 27 ug/g kreat -później było już tylko gorzej. Rekord - 85 ug/g kreat . Pomimo tych badań ,które powtarzał systematycznie co miesiąc nikt z lekarzy nie dopuszczał myśli ,że to prawda,że to możliwe. Nie wiem czy bali się czegoś ...nie chcieli zająć się tym tematem...może nie wiedzieli jak pomóc.... Chcieliśmy nagłośnić sprawę w mediach ,poruszyć tam temat Kobaltozy ale nikt nie był tym zainteresowany ...Piotrek był pierwszym zdiagnozowanym przypadkiem w Polsce ...później poznał inne osoby, które zastanawiały się co im dolega. Dzięki Piotrowi zbadały poziom kobaltu we krwi i moczu i stało się dla nich jasne co jest przyczyną ich cierpienia... 

Metaloze jako ogólne zjawisko opisano- Kobaltozy nie. 
O ZATRUCIU (cobaltism) kobaltem z MoM (Metal o Metal) protezy nie ma ani jednej naukowej pracy w Polsce . jakie są OBJAWY I NASTĘPSTWA cobaltozy? Gdzieś to opisano w polskiej literaturze? Jak diagnozować i leczyć? Nie znajdzie się odpowiedzi na te pytania. Od tylu lat nikt się tym nie zajął . W całej Europie i USA kobaltoza jest uznana za chorobę . Jest na jej temat dużo prac ...w Polsce nie...Sa tylko wzmianki o zatruciu ciężkimi metalami np. u protetyków stomatologicznych. Nikt nie zajął się przetłumaczeniem anglojęzycznej literatury na język polski...Piotr chciał to zrobić ale zabrakło mu już siły...To była walka z" wiatrakami"...totalna bezradność i nieustanna prośba o pomoc....Nawet przed ZUSem musiał udowadniać ,że jest chory,że nie jest w stanie pracować, chodzić... 

KOBALTOZA to zatrucie organizmu uwalniającym się z protezy kobaltem. Jest to rzadkie powikłanie. Piotrkowi ustalenie co wywołuje u niego ból w okolicy endo, szumy uszne, bóle innych stawów, pogorszenie widzenia, tachykardie, arytmie, duszność , bezsenność ,ból zębów zajęło KILKA MIESIĘCY. Opisane wyżej dolegliwości powinny dać do myślenia i zastanowić każdą osobę ,która posiada metalową protezę. Skłonić ją do zbadania poziomu Kobaltu, Niklu i Chromu we krwi i moczu. Piotr nie trafił na lekarza lekarza (ortopedę , toksykologa, kardiologa), który by się z tym spotkał. Poziomy kobaltu (i ew.chromu) można oznaczać tylko w nielicznych laboratoriach (np. przy Instytutach Pracy) . To poważny temat. Lekarze, a tym bardziej pacjenci nie MAJĄ NAJMNIEJSZEJ SZANSY NA ROZPOZNANIE. Pacjenci chodzą do laryngologów, okulistów, kardiologów, dermatologów, psychiatrów i nikt nie wie co im jest, nikt nie zapyta, czy mają metalową protezę. Nikt nie powiąże objawów z przyczyną. Mają szczęście, jeżeli się proteza obluzuje i dojdzie do rewizji bo to jedyny sposób na uśmierzenie bólu,dolegliwości pod warunkiem ,że choroba zostanie bardzo wcześniej wykryta/zdiagnozowana. Każdy dzień działa na niekorzyść pacjenta. U Piotra minęło 1,5 roku od momentu gdy sam zdiagnozował u siebie Kobaltozę. Było już za późno na rewizję... Nikt nie chciał podjąć się wyzwania jakim była rewizja ....Nerwy , tkanki i organizm były już zbyt wyniszczone i zatrute kobaltem.. Nierozpoznanie choroby kończy się ....b. źle- pacjenci głuchną, ślepną, mają zmiany w sercu, niewydolność nerek, demencieją...śmiercią... 
Piotr cierpiał i to bardzo... Nie zapomnę jego ataku łez, gdy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nikt mu nie chce pomóc, że nikt nawet nie chce spróbować... Płakał jak dziecko...
Gdyby od razu dokonano rewizji i usunięto mu metalową protezę Piotr by teraz żył...
Pomóżmy Piotrowi dokończyć jego dzieło! Pomóżmy innym!"
Piotr pisał: 
"Potrzebuję osoby, która pomoże mi ostrzec ludzi z metalowymi protezami (MoM). Nie chodzi mi, żeby wystraszyć kogokolwiek. Dziesiątki tysięcy ludzi ma metalowe protezy. Kilka procent może mieć cobaltism. Jeżeli nie ma objawów to nie ma problemu ! " 
"....Może uda mi się coś zmienić w świadomości/ wiedzy lekarzy"...

Kobaltowe protezy bioder przyczyną dramatycznych komplikacji – Tygodnik Angora

140 tysięcy pacjentów przechodzi co roku we Francji operację wszczepienia protezy stawu biodrowego. Trzem tysiącom kobiet i mężczyzn, głównie czterdziestoletnim, którzy kiedyś uprawiali sport wyczynowo lub amatorsko, zakłada się protezy, będące stopem kobaltu z chromem. Problem w tym, że łącznik, który z jednej strony jest implantem, wprowadzanym wprost do miednicy, a z drugiej za pomocą cementu zanurzony jest w kości udowej, może zatruć cały organizm. Taki zawias miałby pomagać w chodzeniu i bieganiu. Gdyby nie materiał użyty do jego produkcji…
Kobieta ma 58 lat. Po operacji wszczepienia implantu stawu biodrowego ogłuchła i oślepła. Może się poruszać tylko na fotelu inwalidzkim.
49-letniemu mężczyźnie trzęsą się ręce. Co więcej, dziura w umyśle. Stracił pamięć. U innego pacjenta lekarz stwierdził poważne patologie w układzie krążenia, przede wszystkim jeśli chodzi o pracę serca, komplikacje neurologiczne i układu oddychania. Kilka osób po wszczepieniu narzekało na dolegliwości, których przyczyną było zakłócenie pracy tarczycy. We krwi wszystkich stwierdzono podwyższony poziom kobaltu.
Staw biodrowy to ciągłe tarcie kulki o łożysko. Inaczej byśmy nie byli w stanie wykonać kroku. Według austriackich naukowców, którzy opublikowali swoje odkrycie w piśmie ortopedycznym, właśnie to powoduje, iż z metali użytych do produkcji protezy „ulatniają” się jony, które dostają się do krwiobiegu pacjenta. A to był rok 2003. Między rokiem 2005 a 2008 brytyjscy badacze kilkakrotnie publikowali artykuły informujące o zagrożeniu związanym z zastosowaniem metalowych protez. Kolejne badania wskazywały na poważne konsekwencje neurologiczne dla pacjentów ze względu na nadmierne wydzielanie jonów z metalowych protez. Wszystko to było zamknięte w czterech ścianach naukowego światka.
Francuskie władze medyczne nie kiwnęły palcem w tej sprawie. Ich zdaniem wszystko było w jak najlepszym porządku. Tym bardziej jest to zdumiewające, że w 2009 roku w Stanach Zjednoczonych zabroniono stosowania takich protez. W wyniku skandalu, jaki przy tej okazji wybuchł, producent bez mrugnięcia okiem wydał dwa i pół miliarda dolarów!!! na pokrycie kosztów leczenia pacjentów, byleby tylko nie dopuścić do procesu. Gdyby do niego doszło, musiałby wydać dziesięć razy tyle. A tak wszystko odbyło się cicho i bez rozgłosu…
W 2010 roku zakazano wszczepiania metalowych protez w Wielkiej Brytanii i w Australii. We Francji wciąż to trwało, bo mimo ostrzeżeń, uważano, że osoby aktywne będą mogły szybciej wrócić do zdrowia i lepiej poruszać się z metalowymi stawami biodrowymi. Teraz adwokaci pacjentów skierowali sprawę do sądu przeciwko Francuskiej Krajowej Agencji Bezpieczeństwa Medycznego, odpowiedzialnej za to, by leki, implanty i inne mechanizmy wprowadzane do organizmu pacjenta nie zagrażały jego zdrowiu.

Czym prędzej operuj…
Frederic ma 46 lat. „Mam takie wrażenie, że po wszczepieniu mi sztucznego biodra amputowano mi życie” – powiada. Jest hydraulikiem. Mieszka w Marsylii. Prowadzi aktywny, sportowy tryb życia. Poczuł ból w okolicach miednicy. Lekarze natychmiast zrobili rezonans i zadecydowali, że należy bezzwłocznie założyć protezę. „Zapewniali, że będę z nią mógł… fruwać, bo taka jest solidna. Mówili, że to najlepsza proteza na świecie. Byli przekonani, że będę mógł nie tylko wrócić do swojego zawodu, ale także do swojego sportowego trybu życia”. 
Operacja przebiegła bez żadnych problemów. Szybko. Sprawnie. Po paru miesiącach zaczęły się „schody”. Pojawił się trudny do zniesienia ból. Frederic był przekonany, że to wynik intensywnych ćwiczeń fizykoterapeutycznych. Ale było coraz gorzej. Ledwo chodził. Każdy krok to był wielki ból. Co więcej miał takie wrażenie „jakby najadł się trucizny”. Jego organizm był „czymś” zaczadzony. Lekarze wzruszali ramionami. „Nie ma niczego niepokojącego”. 
Tymczasem on zaczął się zastanawiać, czy nie zwariował, bo „słyszał” metaliczne szczęknięcia. Krok i szczęknięcie. Tak jakby ktoś zamykał zamek w drzwiach. Przekręcał klucz. Na szczęście jego dziewczyna też to słyszała. Więc nie oszalał. Lekarz domowy zalecił badanie krwi. Wyniki były zatrważające. 4.2 mg kobaltu na litr. Cztery razy więcej niż przewiduje norma. Lekarze orzekli wtedy, że to wynik wszczepionej trzy lata wcześniej protezy – tej „rewelacyjnej, najlepszej na świecie”. Jej amerykański producent, z filią we Francji, wsadził głowę w piasek i nie chciał rozmawiać z mediami.
Frederic zaczął szukać odpowiedzi na pytanie, co mu się przytrafiło, no i ją znalazł, ale nie w gabinecie lekarskim, lecz w internecie, na stronach zajmujących się ortopedią z naukowego punktu widzenia. Przeczytał tam, że ten typ protezy jest od dawna zakazany w USA, Wielkiej Brytanii i w Australii.
Żaden lekarz we Francji mu nie powiedział, że jony kobaltu powodują powikłania neurologiczne, układu oddechowego, kłopoty z sercem i z tarczycą. Frederic był załamany. Jego adwokat wystąpił na drogę sądową przeciwko Francuskiej Krajowej Agencji Bezpieczeństwa Medycznego. Lekarze tymczasem przeprowadzili Fredericowi kolejną operację. „Wszczepili mi protezę ceramiczną. Niebo i ziemia, ale wciąż czuję się bardzo słaby” – przyznaje Frederic. Trudno mu ukryć złość. „Wiedzieli o tym wszyscy – lekarze i producenci tej cholernej protezy”.
Tylko nam – pacjentom – nic nie powiedzieli
Przez lata była to tajemnica. Pacjentom aplikowano kobaltowo-chromowe protezy, nie informując ich o możliwych skutkach ubocznych. Teraz chyłkiem, milczkiem, francuskie władze medyczne wycofują się z tego, na co przez lata przymykały oczy. W grudniu ubiegłego roku „zalecały” unikania metalowych protez. Wydały także okólnik w tej sprawie. Zachęcają w nim lekarzy, by „raczej nie stosowali” kobaltowo-chromowych protez. Zakazu nigdzie nie ma. 
Co więcej, tego typu uwagi są skierowane tylko do nielicznych kategorii pacjentów – kobiet, które mogą jeszcze rodzić, i osób… mających alergię na metale. Młodzi mężczyźni, którzy chcą wkrótce po zabiegu wrócić do aktywności sportowej, muszą przejść dodatkowe badania lekarskie.
Francuska Krajowa Agencja Bezpieczeństwa Medycznego broni się, twierdząc, że wszystko konsultowała z Francuskim Stowarzyszeniem Ortopedycznym i Traumatologicznym. Teraz ta sama instytucja przyznaje, że metalowe protezy mogą wzbudzać niepokój, bo co piąty przypadek implantu może się skończyć dramatycznymi konsekwencjami. W przypadku innych protez mowa jest o pięciu procentach.
„Boli?”. „Masz kłopoty z chodzeniem?”. „Utykasz?”. Natychmiast skontaktuj się ze swoim chirurgiem. Pacjentowi trzeba wyjąć metalową protezę i założyć inną – ceramiczną. Jak nie, to może ogłuchnąć i stracić wzrok. Kobalt zrobi swoje. (MB)
Na podst.: Le Parisien, BFM TV, France Info

Koniec protezy BMHR!

Firma Smith & Nephew  produkująca m.in. protezy BMHR za pośrednictwem swojego przedstawiciela poinformowała, jednego z użytkowników Forum BIODERKO, iż ze względów marketingowych kończy ich produkcję. Takie jest oficjalne stanowisko. Jak jest prawda? Życie pokaże.

Dowiedziałam się, że alternatywą ma być trzpień SPIRON niemieckiej firmy.
Jedną z funkcji, jaką pełnię w życiu, to moderowanie Forum BIODERKO. Tyle, że pewnie już o tym wiecie. 
Jednak nie o funkcji jaką sprawuję chciałam pisać, lecz o treści jaką stale wałkujemy. 
Temat, który większość bioderkowiczów nie lubi, a o którym non stop wspominamy, to rehabilitacja. Na szczęście, również jestem zwolennikiem ukierunkowanej rehabilitacji. I to nie dlatego, że nie mam wyboru, tylko, że to naprawdę ma sens. Niestety sama już nie widzę tych maleńkich kroczków, którymi postępuję, ale gdy ludzie, których widuję raz na pół roku, chwalą mnie, to aż serce rośnie. 
Dzisiaj po raz kolejny byłam na rehabilitacji u Krzysztofa w Zabrzu. 
Nasz dialog:
K: Jak się czujesz?
Ja: Wyśmienicie!
K: To dzisiaj poćwiczymy głównie.
No to ćwiczymy...
K: W końcu prosto trzymasz miednicę.
Ja: I tyle lat musiałam ćwiczyć, by to w końcu usłyszeć od Ciebie!? - zszokowana bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
Tak rzadko Krzysiek chwali, że aż naprawdę miło było to usłyszeć. Wycisk był, pot się lał. Wyszłam zmęczona, lecz zadowolona.

 Tym samym udowodniłam, że tylko systematyczną pracą można zdobyć pożądany efekt.
Pracujcie nad sobą. Bez pracy nie ma kołaczy. Czasem powątpiewam, że może być lepiej, że to pewnie już koniec sukcesów. Jednak dla takich chwil śmiem twierdzić, że warto. Naprawdę warto! 

Życzę Wam samych sukcesów :*

Spotkanie po...

Wolna!!!
Właśnie dobiegł końca trzeci pobyt w piekarskiej urazówce na oddziale rehabilitacyjnym. 
Było, muszę to przyznać, konkretnie. Rehabilitant zrobił naprawdę wiele, by mnie zrehabilitować. Dostałam prawdziwy wycisk od niego. Pot lał się strumieniami, ale jestem mu naprawdę wdzięczna. Poświęcił mi wiele godzin uwagi, bym "wyszła na ludzi". Najśmieszniejsze jest to, że naprawdę lubię chodzić. Hm, dziwne!? Oczywiście, najlepiej wychodzi mi to na bieżni. Z-ca ordynatora, pani doktor nie umiała wyjść z podziwu jak idealnie chodzę na bieżni, by chwilę później "krzyczeć" za mną, że chodzę strasznie, gdy się nie pilnuję. No cóż... Taka jest prawda, gdy idę np. po podłodze, a do tego się nie pilnuję, to mój prawidłowy wzorzec pada na łeb, na szyję. Dobrze idę niosąc patyk przed sobą lub tacę z piłeczką, a gdy ręce dam na dół bujam się jak łajba :/ Dodatkowo martwi rehabilitanta mój kręgosłup, bo przez sposób poruszania się, cierpi on w dużej mierze. Na szczęście jak na razie ma się dobrze.
Mięśniówkę ponoć mam dobrą, zakres ruchów również, a do tego każdy element chodu umiem wykonać bez najmniejszego trudu. Problem w tym, że nie umiem tego skleić tak, by powstał z tego idealny chód. Przypomina mi to rysuneczki, których nie umiem wprowadzić w ruch, tak by powstał film. 

Jeszcze przyjdzie  taki dzień, że... Będzie idealnie.

Muszę się pochwalić, że rehabilitant zadając mi pewne ćwiczenie zapytał się jakie mięśnie pracują. Odpowiedziałam, że brzucha. Powiedział, że jestem pierwszą osobą, która poprawnie udzieliła odpowiedzi i, że jest pod wrażeniem jak znam swoje ciało. Później jeszcze zadawał jeszcze kilka razy podobne zagadki i zawsze poprawne odpowiedzi padały z moich ust. Ups, takie są osoby z bioderkowej rodzinki. Mądre i świadome własnego ciała.

W dniu wypisu spotkałam się z moim operatorem dr Michałem Mielnikiem. Był zachwycony tym co osiągnęłam. Ochów i achów z jego ust nie było końca, a ja chłonęłam to jak ciało balsam :) Dodatkowo nie umknęło jego uwadze, że straciłam paręnaście kilo. Kolejna pochwała, a ja rosłam i rosłam.
Tak w ogóle mój doktor został ordynatorem II oddziału Wojewódzkiego Szpitalu Urazowego w Piekarach Śląskich. W ambulatorium będzie przyjmował w poniedziałki, a nie jak do tej pory w piątki. Moja wizyta będzie miała miejsce 17 marca. Wtedy też pewnie zostanie wykonane moim bioderkom zdjęcie rtg. Już 2,5 roku nie miałam robionego zdjęcia, ale to nic. Czuję, że z moim BMHR-kiem i Nanoskiem wszystko w porządku. I tak ma być zawsze. A co najmniej najdłużej jak się da.

Na końcu chciałabym podziękować odwiedzającym mnie znajomym i członkom rodziny. A szczególnie chciałabym podziękować Prezesowi, Michałowi, Mariuszowi, Grażynce, Pani Irenie, Pani Krystynie, oddziałowej pielęgniarkom i wszystkim o których zapomniałam w tej chwili. To dzięki Wam pobyt był znakomity, a popołudnia wypełnione do późnych godzin każdego dnia, nie były dniem świstaka.

Prosto z serca

Moi drodzy!
Jeżeli kiedykolwiek, komukolwiek pomogłam radą, wpisem lub, gdy ktoś darzy mnie po prostu sympatią i wszyscy inni chętni...
Zwracam się do Was z ogromną prośbą.
Od tego roku można przekazać na moją rehabilitację 1% podatku.

JAK PRZEKAZAĆ 1%

Wypełniając zeznanie PIT, podatnik musi obliczyć podatek należny wobec Urzędu Skarbowego.

W rubryce WNIOSEK O PRZEKAZANIE 1% PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP)
Wpisać numer KRS: 0000270809
Obliczyć kwotę 1%
W rubryce INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE (bardzo ważne!)
Wpisać nazwisko oraz numer członkowski nadany przez Fundację - Kamińska, 2793.

Z góry dziękuję



Można również przekazać darowiznę.

JAK PRZEKAZAĆ DAROWIZNĘ

Należy dokonać przelewu bankowego (może być przelew internetowy) lub wpłaty na poczcie:
nazwa odbiorcy:
Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym, Michała Kajki 80/82 lok. 1, 04-620 Warszawa

numery rachunków odbiorcy:
Rachunek złotowy PLN: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
Rachunek złotowy PLN: 86 1600 1286 0003 0031 8642 6151 - darowizny w ramach zbiórki publicznej
Rachunek walutowy EUR: IBAN: PL07 1600 1286 0003 0031 8642 6021
Rachunek walutowy USD: IBAN: PL77 1600 1286 0003 0031 8642 6022
Rachunki prowadzone przez: BNP Paribas Bank Polska SA

W tytule wpłaty proszę podać nazwisko i numer członkowski nadany przez Fundację - Kamińska, 2793 (ten dopisek jest bardzo ważny).


Bawmy się aż do rana...

Ból w plecach odpuścił całkowicie.
W końcu!
Tym razem nie koniecznie zadziałała rehabilitacja i plastry którymi okleił mnie Krzysztof. Myślę, że w tym przypadku przyczynił się do tego alkohol. O zgubo! Nie, broń Boże, nie było go w jakiejś zastraszającej ilości, ale było go na tyle wystarczająco, by rozluźnić swoje ciało. Wiem, wiem! Nie jest to idealne rozwiązanie, bo takie rozluźnienie może mieć zgubny wpływ na organizm. I bynajmniej nie chodzi tutaj o skutki uboczne typu kac :) Choć i on mnie w delikatnym stopniu dopadł :(
Bawiłam się w sobotnią noc wyśmienicie. Nogi i biodra nie bolały. Szalałam i wirowałam w rytm piosenek, którą DJ Stefan puszczał ze swojego sprzętu. Ach, jak dawno tak dobrze się nie bawiłam. I to do 3.00 nad ranem.
Bioderka nadal sprawujcie się tak dobrze!!!
Oto kilka dowodów: