Drugi raz nie zaproszą nas wcale! Czyżby?

Opuchlizna zeszła! Nie wiem czy za sprawą leków, czy może już jest wszystko ok. Nie mam czasu i ochoty na zbywanie przez lekarzy, dlatego postanowiłam obserwować obrzęk, a w razie czego udać się na cito do chirurga. Tym bardziej że w czwartek jadę do Piekar na oddział rehabilitacyjny, gdzie przez trzy tygodnie będę dzień w dzień ćwiczyć, pływać i ... uczyć się do egzaminów :(


26 listopada miałam mieć wizytę u mojego operatora, ale się okazało, że w tym terminie jest na sympozjum. Zadzwonili do mnie z ambulatorium, że przekładają mi termin na 11 luty 2011r. Dobrze że niedługo będę stacjonować w Piekarach to "zmuszę" doktora, by ustalił mi termin kolejnej operacji. Najlepiej by mi pasował czerwiec, wówczas już jestem po egzaminach i mogę czas poświęcić tylko dla siebie.


Święta wkrótce, a ja w głowie mam tylko jedno zdanie "jak ja się wyrobie?"  Prezenty mam kupione, i nic ponad to, a tu jeszcze przeprowadzka, szkoła oraz mój pobyt na oddziele co mnie wkurza bo nic zdalnie nie zrobię. Krzyczeć mi się chce z bezradności.


Chociaż teraz w sobotę trochę odżyłam wieczorem, bo za namową przyszłej szwagierki - Justyny, wraz z Krzysiem wybraliśmy się większą grupą na Andrzejki. 
Lokal przeciętny, zresztą tak jak nagłośnienie i obsługa. Ekipa z którą przyszłam, pomimo, że ich znałam wcześniej, to nigdy jakoś nie umiałam z nimi znaleźć wspólnego języka. Tym razem było podobnie, a jedynie  Justyna wraz z mężem  są zawsze w porządku wobec mnie i przy nich nie czuję się wyobcowana. Długo siedziałam sama, czasem z Justyną zamieniłam dwa zdania, które i tak zagłuszała dudniąca muzyka.  Krzysiek siedział naprzeciwko, za daleko by mnie usłyszał, na szczęście potem się przesiadł tuż obok mnie. Godziny mijały, a relacje, suto zakrapiane alkoholem, rozluźniły się do tego stopnia, że coraz lepiej było mi wśród nich. Patrząc na chwiejnych ludzi przypomniały mi się słowa mojej profesorki z języka polskiego, która na podstawie jednego z utworów Krasickiego, naśmiewała się z Polaków którzy przy kielichu swe problemy "rozwiązują". 
Pomimo lżejszej atmosfery, jednak czegoś nadal mi brakowało... Gdzieś w środku czułam nutkę zazdrości, że większość z nas szampańsko bawi się na parkiecie, a jedynie ja i Krzysiek "pilnujemy" stołu. Krzysiek bo nie chce, nie lubi, nie umie, ale ja ... ? Wspomnienia wróciły, gdy dawniej wirowałam na parkiecie, aż ludzie pytali się czy kurs tańca przechodziłam, mówili, że jestem ozdobą lokalu. A teraz przez szybko postępujące zwyrodnienie od około czterech lat w ogóle nie tańczyłam. Taniec był kolejną rzeczą w mym życiu który chamsko zabrała choroba. 
Nieśmiało wyszłam na środek, by pokręcić sama tyłkiem, zobaczyć czy jeszcze cokolwiek umiem, pamiętam i wtedy nieznajomy poprosił mnie do tańca. Trochę zaskoczona zgodziłam się. Pomyślałam dlaczego nie, przecież marzę o tym, by znów tańczyć, by wracać powolutku do normalności. Tańczyłam i nic mi nie przeszkadzało. Nieodpowiednie do tańca buty (wygoda wzięła górę), wzrok zaskoczonych ludzi przestały dla mnie cokolwiek znaczyć. Jedynie partner trochę się zszokował jak mu powiedziałam pod koniec piosenki: dziękuję, bo niestety nie dam rady, gdyż przyszłam o kulach. A jednak on mnie jeszcze bardziej zszokował, gdy po jakimś czasie podszedł i po raz kolejny poprosił mnie do tańca. Kolejny raz wirowałam w rytm muzyki .....

Kostka...

Od jakiegoś czasu puchnie mi kostka :(
Już w zeszły wtorek mój rehabilitant zwrócił na to uwagę. Dał mi zakaz używania skarpetek ze ściągaczem oraz powiedział, że powinnam zrobić badanie na przepustowość żył. 
Szkoła, wycieczka oraz znalazłabym jeszcze z tysiąc pseudowymówek, by się wykręcić od pójścia do lekarza.
Dzisiaj jednak nastąpił przewrót w tej sprawie, a mianowicie: rano wstałam już ze znacznie opuchniętą kostką oraz bólem w tej okolicy. Wcześniej też czasem opuchlizna się pokazywała, ale tylko gdy się przeforsowałam i znikała jak dałam odpocząć nodze, ale dziś zupełnie inaczej i dlatego dziś mnie to zmartwiło.
Zadzwoniłam do operatora, który stwierdził, że nie powinnam się martwić, bo tak czasem bywa podczas rehabilitacji. Natomiast ja jakoś nie przekonałam się do tej odpowiedzi, dlatego poszłam do lekarza ogólnego, który stwierdził, że chyba mam problemy krążeniowe i przepisał mi detralex (Działa ochronnie na naczynia krwionośne , poprawia ich napięcie. Działa przeciwzapalnie, zmniejsza obrzęki poprzez poprawę krążenia żylnego oraz drenażu chłonki.)
Oczywiście wykupiłam lek, a jutro jeszcze pójdę by zrobili mi badanie dopplerem.
Co wyjdzie będę informowała na bieżąco. 

Piękny jest ten świat...

W słuchawkach bębnią mi słowa: jaki piękny jest ten świat, śpiewa Myslovitz ... Myślami wracam do weekendowych wydarzeń...
Jest jeszcze wiele zakątków na tym świecie, które marzę by zobaczyć. Od zawsze marzyłam o podróżach po świecie, a przede wszystkim o zwiedzeniu całej Polski, jednak przez wiele lat cholerne nogi blokowały mnie na każdym kroku. W dzień jeszcze w miarę dawałam radę chodzić, za to w nocy zwijałam się z bólu. Nawet nie umiem określić tego bólu, który towarzyszył mi praktycznie całe życie. Czasem zagryzałam zęby by nie stracić czegoś, aby nie wytykali mnie palcami, że jestem niedorajdą, zresztą sama chciałam żyć w miarę normalnie. Normalność, albo ból. Ot wybór!!!


W ten weekend szkoła Cosinus, a w zasadzie Unia Europejska, zasponsorowała nam dwudniową wycieczkę. W planie było zwiedzanie Sandomierza, Baranowa oraz jeszcze jednego miejsca, które finalnie zostało zastąpione Krakowem.Bałam się jak diabli, że zapisując się porywam się z motyką na słońce. Moje wątpliwości rozwiała najpierw dyrektorka szkoły, która stwierdziła, że szkoda bym zrezygnowała całkowicie z tak wspaniałej wycieczki, a potem mój rehabilitant, który stwierdził, że na pewno dam sobie radę definitywnie przekonał mnie. 

Dwie godziny snu, wypijam kawę, pakuję kanapki, zarzucam plecak i w drogę ...
Autobus zabiera nas z umówionego miejsca. Humor dopisuje pomimo braku snu, buzia mi się nie zamyka, lubię takie klimaty co mnie jeszcze bardziej nakręca. Niektórzy próbują się zdrzemnąć, ale ciężko, gdy co rusz ktoś sen przerywa gromkim śmiechem. Kawały, anegdoty, śpiewanie umilają nam drogę, aż do samego Sandomierza :) Bioderka wspaniale znoszą podróż, ale jeszcze całe dwa dni muszą być dzielne.




Sandomierz przywitał nas dość pochmurnie, na szczęście bezdeszczowo, choć wraz z upływem czasu sandomierskie słoneczko zdążyło nas nieśmiało przywitać. 
Na dzień dobry musiałam pokonać mnóstwo schodów Nie liczyłam ich, ale było ich chyba ze 150 szt. Pokonałam je jednym haustem Dumnie patrzyłam z góry na resztę klasy jak mnie dogania, bo koordynatorka dała mi fory i ruszyłam troszkę wcześniej.
Szłam uliczkami Sandomierza, królewskiego miasta i zachwycałam się jego urokiem. Dawno mnie nic tak nie urzekło! Tak, to miasto miało duszę, którą było czuć na każdym kroku. Brama opatowska, renesansowy ratusz, Bazylika Katedralna, Zamek kazimierzowski, dom Jana Długosza, kościoły i wiele innych zabytków  dumnie stoją od wieków, zachwycając turystów swym widokiem. Wspaniałe, sandomierskie lochy również mnie nie pokonały, a w zasadzie moich bioderek. Schody prowadziły to w górę, to w dół przez 470 metrów dochodząc najgłębiej 12 metrów poniżej poziomu rynku. Byłam spocona, ale jakoś niespecjalnie mogłam powiedzieć, by mnie zmęczyły te schody, a było ich naprawdę sporo. Kolejnym punktem programu była zbrojownia. Jeszcze nigdy nie słyszałam skrawka historii opowiedzianej z taką pasją, która przejawiała się w każdym wypowiedzianym słowie, a była na temat uzbrojenia wojsk polskich i nie tylko na przełomie wieków. Historia w pigułce na pewno na zawsze utkwi w mej pamięci. 
Mistyczne miasto pożegnało nas przepięknym zachodem słońca. Znów pędziliśmy autokarem by zjeść obiadokolację w eleganckiej restauracji hotelu Magnat w Jacyntowie. Pokój dostałam dwuosobowy, więc rozgościłam się w nim z Elą. Obiadokolacja dość zwyczajna, ale nie to było istotne tego wieczora. Najważniejsze było, byśmy się zintegrowali jeszcze bardziej i muszę przyznać, że udało się to nam całkowicie osiągnąć. Szalałam ze znajomymi do 2.00 w nocy i pewnie byśmy jeszcze nie pokładli się spać, gdyby nie fakt, że atrakcje dnia następnego czekały na nas. Zasypiam słysząc jakieś głosy, kroki... Jeszcze co niektórzy jednak nie poszli spać. Morfeusz mnie porywa na krótko w otchłań.


Budzik o 7,00 zadzwonił, wzięłam prysznic, ubrałam się i poszłam budzić resztę ekipy, za co mi niektórzy dziękowali, bo budziki ich "nawaliły".  Oczywiście koledzy zadbali by na śniadaniu niczego mi nie zabrakło, bez słowa spełniali wszystkie moje zachcianki.  Hm, jak fajnie by było z taką obsługą funkcjonować całe życie...  
Kolejny etap wycieczki, okazał się kolejną niespodzianką. Dosłownie perła polskiej architektury lśni pełnym blaskiem w Baranowie Sandomierskim. Najpiękniejsza dawna rezydencja magnacka, otoczona wspaniałym parkiem urzekła mnie swoim czarem. Przepiękny dziedziniec na którym niejednokrotnie odgrywano filmowe sceny ("Czarne chmury", "Barbara Radziwiłłówna") wręcz porażał swym urokiem. Komnaty miały swój urok choć przeszkadzał mi zaduch i ledwo widoczne malowidła, których nie oszczędził czas. Ogólnie bardzo pozytywna ocena zamku oraz przewodnika, który umiał zainteresować nas historią zamku.


W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Kraków, gdzie dostaliśmy dwie godziny wolnego czasu dla siebie. Postanowiłam, więc zadzwonić do Duśki, aby się z nią spotkać choć na chwilę. Jednak zapowiedziana wizyta w ostatniej chwili nie wypaliła (szkoda), bo Daga już miała inne plany na ten dzień. Pozostało mi wraz z najbardziej zgraną ekipą wycieczki udać się na zwiedzanie Krakowa i w sumie nie żałuję tej alternatywy na wolny czas. Dawno nie miałam okazji widzieć uroków Krakowa, a zawsze chętnie wracam do najpiękniejszego miasta w Polsce. Sukiennice, kościół Mariacki  oraz Wawel odświeżyły moje obrazy z dzieciństwa. 


Powrót do domu i znów nasuwa się stare polskie powiedzenie: 
"Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej"
Samej ciężko mi w to uwierzyć, ale po dwóch dniach intensywnego chodzenia, mnóstwa schodów, niewielkiej ilości snu zdobyłam się jeszcze na zakupy w super markecie. Kupiłam ananasy, banany, mandarynki i skarpetki ;)
W końcu home, sweet home!!!
Tego dnia zmęczenie, a właściwie prawie brak snu bierze górę ...

Po czy przed?

Miesiące mijają po operacji...
Już nawet przestałam odliczać  ile jest po... 8 listopada minęły już cztery miesiące. Coraz częściej zaczynam myśleć, że jestem przed, a nie po. Operowana noga, jak twierdzi mój rehabilitant, jest ponoć w bardzo dobrym stanie. Ja też czuję że nie za wiele wniosę nowego w rehabilitację tej nogi oprócz zwiększania ruchomości w biodrze. Wiem na pewno, że moja, jak przed operacją ją nazywałam "zdrowsza" noga, boli mnie bardzo, a pan Krzysiek teraz głównie nad nią pracuje oraz nad nauką chodu. Ale jak tu się uczyć jak boli? Jak przeskakuje, trzaska, trzeszczy, jak to przeskoczyć? By iść do przodu.
Nadal mam problem ze przestawieniem w moim mózgu jak jest prosto, a jak krzywo. Ja twierdzę że prosto, a reszta mówi, że sporo brakuje do wyprostu i odwrotnie. Złapałam się nawet na tym, że podkładam rękę pod pośladek, gdy leże w łóżku, bo czuję, że tak jest idealnie. Jak wyciągnę to mam wrażenie jakbym z łóżka spadała. Zmuszam się by leżeć poprawnie, bo przecież tak trzeba, aby w końcu mój móżdżek zmienił wzorce na prawidłowe.
Nadal mnie irytuje te ślimacze tempo...


Szkoła....
Temat rzeka... nauki ogrom ... każdy chce jakoś zaliczyć, a ja zbyt ambitnie podchodzę i muszę zaliczyć egzaminy jak najlepiej. Heh, że też takiej ambicji nie miałam w latach młodości. Ależ byłam głupia :)
Wszystkie prace kontrolne mam zaliczone teraz zostaje mi dziewięć egzaminów... czyli dużo nauki oraz .... zasłużona, w pełni sponsorowana przez moją szkołę wycieczka do Sandomierza w najbliższy weekend. Jest to forma nagrody dla wybranych za wzorową frekwencję. Jestem bardzo podekscytowana, że będę miała okazję zwiedzić jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce i to ze wspaniałymi kumplami i koleżankami z klasy. Dokładny plan wycieczki nie znany. Nic nie chcą wcześniej zdradzić, wszystko trzymają w tajemnicy, twierdząc, że to ma być niespodzianka, wspaniała przygoda. Jedyne co wiemy, to że o nic nie mamy się martwić, że wszystko zapewniają. Szczegóły wkrótce ...
Oto nasz nowy kolega ze szkoły :)


11 listopada- Narodowe Święto Niepodległości.
Pomimo iż jestem Polką nigdy jakoś nie przykładałam większej uwagi do tego święta. Traktowałam to jako wolny dzień od pracy. Teraz jednak wraz z rodziną poszliśmy do kościoła na mszę, która miała uroczystą oprawę. Uczestniczyli w niej m.in.uczniowie pierwszej w naszej powiecie klasy mundurowej, a wśród nich dumnie maszerowała moja córka Karina. Po mszy zebrani w pochodzie przeszliśmy pod pomnik Powstańców Śląskich, gdzie odbyła się patriotyczna uroczystość. W jej trakcie uczniowie klasy mundurowej złożyli ślubowanie. Stałam dumna ...Karina tak pięknie wyglądała i oczywiście dla mnie najładniej.




Cel osiągnięty

Przeciągam się patrze na zegarek i ... Nie!!! Już 9.00? Nie!!!
Liczyłam, że szybciej wybiorę się do Piekar. No trudno czasu nie cofnę, jak to zrobiliśmy parę dni temu. Śpioch istny ze mnie, na obronę dodam, że ostatnio źle sypiałam. 
Zrywam się, biegiem załatwiam poranną toaletę, maluję się ubieram (dość sprawnie), bez śniadania wybiegam z domu i o 9.58 siedzę w autobusie do Gliwic, z Gliwic do Bytomia, a z Bytomia do celu. Tak trzy autobusy to zmora mojego wypadu.
Dzisiejszy plan:
"Zaatakować" mojego operatora (on o tym nic nie wie) i odwiedzić Slaviannę, którą przed chwilą powiadomiłam sms-em o swoim przyjeździe.
W sobotę byłam u Slavianny i zachwyciłam się oddziałem rehabilitacyjnym, więc postanowiłam poprosić doktora o skierowanie na ten oddział. Postanowiłam również opowiedzieć mu że moje nogi zamieniły się rolami i operowana przejęła rolę wiodącej nogi. 
Dojechałam na miejsce koło godziny 12.00 i skierowałam swe kroki do pokoju koleżanki. Okazało się, że była jeszcze na zabiegach. Szybko ją odnalazłam, lecz musiała jeszcze iść na masaże, więc postanowiłam iść do dr Mielnika. Naczekałam się sporo, bo doktor był na zebraniu u dyrektora szpitala, ale jak się później okazało, bardzo mi się to opłacało. Doktor gdy wyszedł z biura dyrektora przywitał mnie najbardziej rozbrajającym uśmiechem świata. Wyszedł w asyście pani Anetki- menadżera firmy Smith & Nephew, z którą rozmawiałam już przez telefon, a której nie miałam okazji osobiście poznać. Stwierdziła, że my jako fundacja robimy kawał dobrej roboty i widzi sens współpracy. Rewelacja! 
Wstępnie dr Mielnikow powiedziałam o co mi chodzi, ale jednak wolałam z nim porozmawiać sam na sam, więc udaliśmy się do pierwszego wolnego gabinetu. Tam mu powiedziałam o moich nogach i o chęci kontynuowania reha na ich oddziele. Co do reha mam się z nim skontaktować w środę, co do operacji drugiego bioderka to planuje na wiosnę tj. w kwietniu. Rozmowa w pełni mnie satysfakcjonuje i napełnia wiarą w dobro ludzkie. Na końcu rozmowa schodzi na luźniejsze tematy, choć cały czas dotyczyła operacji i medycznych spraw.
W skowronkach wyszłam z gabinetu, by szybko powiedzieć Slaviannie, która czekała na mnie cierpliwie na oddziele. Porwałam ją na miasto, do restauracji bo byłam cholernie głodna. W końcu od rana nic prócz gumy do żucia w buzi nie miałam. Marzyłam już o kawce ...
Restauracja Faraon z zewnątrz niczym mnie nie urzekła, jednak w środku było ładnie i czysto, a to mi wystarczało. Zamówiłam naleśniki nadziewane pieczarkami i serem, polane sosem czosnkowym z dodatkiem dwóch surówek, kawkę biała bez cukru oraz piwko. Naleśniki okazały się być ucztą dla mojego podniebienia, kawka postawiła na nogi, a piwko dodało humoru. Dołączył się do nas pacjent oddziału rehabilitacyjnego, który polecił nam tę restaurację. Dobry humor, pyszne jedzenie i zimne piwko były pięknym uwieńczeniem dnia. Tak w trójkę doczekaliśmy mojego autobusu powrotnego.

Darowizna = serce

Kochani!
Nieubłaganie zbliża się koniec roku, a wraz z nim konieczność uregulowania spraw podatku dochodowego. Może są wśród Was osoby, które płacą podatki na rzecz państwa, a woleliby z tej puli uszczknąć jakąś kwotę i podarować naszej Fundacji na jej rozwój i działania statutowe. Mówiąc wprost, każdy, kto chce podarować na rzecz fundacji choćby złotówkę, może sobie ją, zgodnie z polskim prawem podatkowym, odliczyć od podstawy opodatkowania. 
Darczyńcy mogą od podstawy opodatkowania odliczyć darowizny przekazane organizacjom (w tym fundacjom, takim jak nasza) na cele związane z pomocą społeczną, działaniami na rzecz osób niepełnosprawnych, przeciwdziałaniu patologiom społecznym, itp. Jedynym zastrzeżeniem jest to, że wysokość darowizny nie może przekraczać 6% dochodu w przypadku osób fizycznych i 10 % w przypadku osób prawnych. 

Takie odliczenie wykazuje się na koniec roku w deklaracjach podatkowych CIT-8 (poz. 40), CIT-8/0 (poz. 42) i CIT-D, bez potrzeby jakiejkolwiek wcześniejszej deklaracji. 
Należy jednak pamiętać, że przypadku jeśli dana firma będzie dokonywała odliczeń miesięcznych od dochodu, a na koniec roku zostałaby wykazana strata to nie będzie możliwe odliczenie dokonanych darowizn od dochodu. 

Wysokość darowizny powinna być udokumentowana dowodem wpłaty na rachunek bankowy obdarowanego, a w przypadku darowizny innej niż pieniężna - dokumentem, z którego wynika wartość tej darowizny, oraz oświadczeniem obdarowanego o jej przyjęciu. 

Jeśli uważacie, że działania jakie podejmuje nasza fundacja mają sens i przynoszą bioderkowiczom w całej Polsce coś dobrego to przekażcie tą informację swoim bliskim i znajomym. Razem mamy większe szanse na zmienianie świata, nawet w tych aspektach, które na razie wydają się niezmienialne. 

Podstawa prawna:
art. 26 ust. 1 pkt 9 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych,
art. 26 ust. 7 pkt 2 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych,
art. 18 ust. 1c ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych
art. 18 ust. 1 pkt 1 ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych,
art. 4 ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie,
art. 3 ust. 2 i 3 ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie
.



Fundacja Bioderko

ul.Paderewskiego 171
04-438 Warszawa
nr KRS: 0000341799
NIP: 952-207-97-90
Regon: 142147345
konto: Alior Bank
97 2490 0005 0000 4500 3677 6667

Wzmianka w prasie

Yes!!!
Udało się!
W końcu napisali o nas w prasie. Może nie jest to wielka wzmianka, ale zawsze coś. Dobrze, że choć pozytywnie. Moim marzeniem jest by forum i fundacja były jeszcze bardziej znane, nie tylko w kręgach chorych, ale także wśród lekarzy i fizjoterapeutów :)


kliknij aby powiększyć obraz


Dziś byłam na rehabilitacji i znów niezbyt dobre wieści niestety na tym froncie :(
Oczywiście na dzień dobry pan Krzysztof zrobił wywiad ze mną czy po ostatniej reha czułam dyskomfort?Wówczas powiedziałam mu o bólu pięty. Stwierdził, że niestety nie jest to dobrze, bo oznacza, że noga operowana zaczyna pełnić rolę nadrzędną. Ciało broniąc się przed bólem oszczędza nogę chorą, nieoperowaną, a bioderko z BMHR-kiem jest za bardzo obciążane. Stwierdził, że muszę "przycisnąć" operatora, aby jak najszybszej zoperował drugie biodro, bo w przeciwnym razie może wszystko wpłynąć na moją niekorzyść. Tylko jak to zrobić, gdy NFZ ma swoje priorytety, a dr Mielnik tak bardzo lubi przekładać terminy operacji? :(  A może tym razem się uda?