Bawmy się aż do rana...

Ból w plecach odpuścił całkowicie.
W końcu!
Tym razem nie koniecznie zadziałała rehabilitacja i plastry którymi okleił mnie Krzysztof. Myślę, że w tym przypadku przyczynił się do tego alkohol. O zgubo! Nie, broń Boże, nie było go w jakiejś zastraszającej ilości, ale było go na tyle wystarczająco, by rozluźnić swoje ciało. Wiem, wiem! Nie jest to idealne rozwiązanie, bo takie rozluźnienie może mieć zgubny wpływ na organizm. I bynajmniej nie chodzi tutaj o skutki uboczne typu kac :) Choć i on mnie w delikatnym stopniu dopadł :(
Bawiłam się w sobotnią noc wyśmienicie. Nogi i biodra nie bolały. Szalałam i wirowałam w rytm piosenek, którą DJ Stefan puszczał ze swojego sprzętu. Ach, jak dawno tak dobrze się nie bawiłam. I to do 3.00 nad ranem.
Bioderka nadal sprawujcie się tak dobrze!!!
Oto kilka dowodów:




Przeznaczone do druku


Kiedyś poproszono mnie bym opisała swoje życie. Tekst ten, pewien znajomy, chciał wstawić na swoją stronę www. Nie wiem dlaczego z mojej strony nie puściłam tego do obiegu, ale z moimi czytelnikami chciałam się podzielić o czym zamierzałam pisać. Nie jest to zakończone, bo brakło mi w pewnym momencie weny twórczej, ale wkrótce na pewno go uzupełnię.



Pamięcią sięgam do dzieciństwa... 
Widzę wyraźny obraz, gdy pokazuję dziadkowi rysunek mojego autorstwa i mówię "dziadek patrz, pif paf". Obrazek przedstawia lalkę z pistoletem. Jestem dumna z tego obrazka. Zawsze bardzo starałam się dobrze malować. Okiem cztero, może pięciolatki, ten rysunek był idealny, dopracowany w każdym calu. Tylko dlaczego narysowałam ten pistolet?

Dzisiaj wiem, że moje dzieciństwo, pomimo, iż bardzo chciałam żyć jak każde zdrowe dziecko, nie należało do zwyczajnych. Nie było w nim rzeczy fantastycznych, lecz było dużo bólu, dużo walki o uwagę i miłość.

Urodziłam się, potocznie mówiąc, ze zwichniętymi biodrami. Rodzice sądzą po dziś dzień, że to wszystko przez źle odebrany poród. Ja teraz wiem, że urodziłam się taka, bo mnie taką stworzyła natura. Dziewczynki bardzo często rodzą się dysplastyczne. Dysplazja w przypadku, gdy nie jest dość wcześnie zdiagnozowana, bądź źle leczona prowadzi do zwyrodnienia stawów biodrowych w późniejszych latach. I ja właśnie miałam takie zwyrodniałe biodra, jak to stwierdził pewien lekarz "pani biodra przypominają stawy sześćdziesięcioletniej kobiety". No cóż, sześćdziesięciu lat wtedy nie miałam, a jednak biodra miałam z bardzo zaawansowanym zwyrodnieniem. Kolejnym moim "fartem" jest, że nie mogłam mieć jak większość chorujących na tę chorobę, jednego dysplastycznego biodra, tylko ja musiałam mieć oba naraz.

Z opowieści:
Kończąc roczek jak każde dziecko, wkroczyłam w etap stawiania pierwszych kroczków. Rodzice zaniepokojeni z mojego kaczkowatego chodu, poszli do lekarza pediatry. Lekarz uspokoił ich, że dzieci tak mają i, że dziecko z tego wyrośnie. Pewnego dnia przyjechała (chyba kuzynka mamy) i zasugerowała, że mogę mieć coś z biodrami. Wtedy zaczęła się tyrada po lekarzach. Wyciągi, gipsy rozwórkowe niestety nie dały pożądanego efektu. W efekcie nie mając pełnych dwóch lat przeszłam swoją pierwszą operację, a potem kolejną na drugie biodro. Praktycznie nic z tego nie pamiętam, a jedynie blizny przypominają mi że takie zdarzenie miało miejsce. Blizny brzydkie, szpecące, jedna wręcz odpychająca. Jest to blizna po zgniliźnie jaka mi się tworzyła pod gipsem z niedoleczonego cięcia pooperacyjnego.
Z tych ciężkich chwil pamiętam jeszcze, gdy mama weszła do mnie do na salę, a ja ją widziałam jak przez mgłę. Tego dnia podali mi złą krew. Gdyby nie mama, dzisiaj na pewno nie opowiedziałabym swojej historii.
Kolejną złą rzeczą w szpitalu było dla mnie zakratowane łóżko, jak w więzieniu. Jaka byłam dumna, gdy w późniejszym czasie dali mi łóżko jak dla dorosłych.
Oprócz złych rzeczy pamiętam tylko jedną dobrą z tamtego okresu, a była nią pielęgniarka Bogusia. Nie wiem jaka była dokładnie, ale jestem pewna, że musiała mieć wiele ciepła w sobie, skoro ją kojarzę jako jedyny pozytywny akcent w tym czasie.
Traumatyczne przeżycia szpitalne dawały mi się bardzo we znaki. Nie pozwoliłam się ubrać w piżamie, a gdy już ktoś próbował mi to zrobić to ze złością rzucałam wszystko co miałam w zasięgu ręki, nawet szklanką.
Siostra mi zazdrościła gipsu ("wariatka"). I pewnego dnia go dostała. Spadła z łóżka i złamała sobie kość obojczykową. Skutki odczuwa po dziś dzień, ale wtedy była szczęśliwa. Mówiła: "Ja też mam ipsiu".
Gdy byłam w gipsie rozwórkowym rodzice sadzali mnie na rogówce, a siostra z reguły miała mnie zabawiać. Podczas jednej z takich zabaw, siostra dała mi bucik z zapałkami, który miał draskę na spodzie. Tak, tak, podpaliłam się, ale na szczęście ucierpiał mój gips i misiu. Nam, na szczęście nic się nie stało. Czasem, gdy nikt mnie nie zabawiał, potrafiłam do przechodzącego ojca powtórzyć słowa mamy: "Boguś, weź te dziecko".
W wielu około czterech lat zakończyłam swą "podróż" po szpitalach. Lekarz mnie prowadzący powiedziała, że teraz jest już dobrze i o ile będę się starała, to będę dobrze chodziła. Rodzice, a w szczególności ojciec strasznie się tego uczepił i gdy tylko źle chodziłam zrzucał to na krab mojego lenistwa. A ja tylko chciałam żyć normalnie, bawić się jak normalne dzieci, gdzie mi w głowie było pilnowanie się. Jak biegłam z dzieciakami to w głowie miałam cel, a nie poprawność chodu. Tylko pod okiem rodziców, gdy mnie upomnieli, szłam poprawnie, ale bardzo mnie to męczyło.
Po okresie szpitalnym zaczął się okres sanatoryjny. Ten okres to kolejny koszmar w którym pielęgniarka wyrwała mi garść włosów, bo przez łaskotki które mam do tej pory na całym ciele, a w szczególności na stopach, nie była w stanie obciąć mi paznokci. Jako dobre elementy wspominam bal karnawałowy, na który poszłam z przepięknie zrobionym z bibuły kwiatkiem na głowie. Nie pamiętam jednak, czy sama go robiłam z gotowych emblematów, czy po prostu je wszyscy dostaliśmy. Gdy przyjechali rodzice, wychodziliśmy razem na spacer po lesie, gdzie przepiękną niebieską barwą witał nas leśny kwiat. Wtedy myślałam, że to był fiołek, ale dzisiaj myślę, że to chyba był barwinek. Oprócz "fiołków" zachwycałam się jeszcze małymi kapliczkami, w których po otwarciu drzwiczek pojawiała się postać Maryi. Kapliczki te choć bardzo kiczowate wtedy wydawały się jedną z nielicznych atrakcji mojego równie kiczowatego życia.

c.d.n.

koncentryka vs. ekscentryka

Czy można żyć tak by zapomnieć całkowicie o protezach?
Jestem pewna, że nie.
Nie chodzi tutaj o typowe bóle biodrowe, bo bioder nie ma, więc nie ma co boleć. Jednakże od czasu do czasu nawiedzają mnie przeróżne bóle: kolan, głowy, pleców, w klatce piersiowej, etc. I to wszystko właśnie jest ściśle związane z tym że moja funkcja chodu jest jeszcze do d@@py. 
Dzisiaj pojechałam na rehabilitację do mojego fizjoterapeuty Krzysztofa Grabarczyka http://www.rehabilitacjazabrze.com.pl/   z bólem pomiędzy łopatkami, który doskwierał mi znacznie. Czasem ciężko było mi zaczerpnąć łyk świeżego powietrza. Oczywiście byłam pewna, że to efekt mojego mało idealnego chodu, co zresztą Krzysztof potwierdził. Praktycznie całe spotkanie poświęcił na usuwanie tego paskudztwa. Ból nie znikł całkowicie, ale na pewno w znacznym stopniu go zminimalizował. Do tego stopnia że pozycja ciała, związana ze sznurowanie butów, w końcu jest bezbolesna. Ponadto okleił mnie taśmami kinesio taping co mam nadzieję że zrówna ból do zera. 

Mięśnie mam tak napięte, że jak to określił fizjoterapeuta, jakbym w kopalni pracowała. Ach ta koncentryka jest nadzwyczajna. Żeby tak pięknie ekscentryka funkcjonowała. 
Dość często łapię się na tym, że mięśnie mam niepotrzebnie napięte. Po co je tak eksploatować? 
Dla przykładu, gdy prowadzę samochód to zamiast tylko stopą pracować (pedał gazu) to mam cały pośladek tak napięty, że muszę się upominać by go rozluźnić. Na pewno ta partia mięśni nie jest potrzebna, by operować pedałem gazu. Zresztą dokładnie tak samo mam gdy stoję. Upominam się, rozluźniam a potem znów dokładnie to samo. I tak samo będzie dopóki mam problemy z chodzeniem i z kompensacjami.

Jakiś czas temu byłam na wizycie kontrolnej w Piekarach Śląskich i jakiś doktor (nie dr Mielnik) stwierdził bez zdjęcia rtg, że jak wszystko jest dobrze to jest dobrze. Ha ha ha GENIUSZ!!!
Szkoda pieniędzy na dojazd, szkoda jego czasu i nie będę wyliczać czego jeszcze szkoda, bo to mógł mi powiedzieć przez telefon. Jedyny plus z tej wizyty jest taki, że wypisał zaświadczenie do ZUS-u o moim stanie w celu przedłużenia renty socjalnej (ZUS przedłużył ją o kolejne dwa lata) oraz wypisał skierowanie na oddział rehabilitacyjny w Piekarach, który to zaszczycę swoją obecnością najprawdopodobniej w listopadzie.