Wszystko ma swój początek..... I niestety koniec!

Zastanawiałam się dość długo nad zakończeniem swojego bloga.
Na szczęście nic znaczącego w kwestii bioder się nie dzieje, więc nie bardzo jest o czym pisać. Sytuacja dość stabilna, choć bez ochów i achów. Czasem coś boli, ale to raczej kwestia mięśni. Niestety kwestia chodu, tak jak przewidywali fizjoterapeuci, nigdy nie będzie idealna. Nadal kuleję :( I nie ma to nic wspólnego z biodrami, bo te są jak najbardziej w porządku. Po prostu, w chwili nauki i zapamiętywania chodu, czyli w okolicy 3 r.ż., mój chód nie był poprawny. Ach, żeby wtedy była taka rehabilitacja, to pewnie moje życie wyglądało by inaczej.

Nadal rehabilituję się. Średnio raz w tygodniu. Czasem boli w okolicy kręgosłupa (odcinek lędźwiowy), a czasem w okolicy stawu biodrowo-krzyżowego. Jednak największa katastrofa to mięśnie pośladkowe i brzucha, czyli te co stabilizację dają miednicy. A gdy fundamenty kiepskie, to i dom może runąć :( Dobrze, że sukcesywnie nad tym pracuję, tak aby przedłużyć żywotność endoprotezy. 
Czy rozczarowałam czytelników moim nieidealnym stanem? Nie wiem! Jestem pewna, że dzięki wsparciu rodziny, przyjaciół i forumowiczów z Forum Bioderko, osiągnęłam swój wielki SUKCES! Dziękuję :*


Drodzy czytelnicy!
Życzę Wam wielu sukcesów w dążeniu do pełni zdrowia. Nie dajcie się systemowi Ministra Zdrowia. To Wasze zdrowie!
Pamiętajcie:
"Każdy dzień przynosi nowe nadzieje..."

Jeszcze tylko chciałam Wam pokazać tekst do gazety, który napisałam z Katją, a który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Właściwie pojawił się jakiś tekst, ale nie miał on nic wspólnego z moją osobą, o czym wolę zapomnieć. 

Tekst:
Kiedyś kulałam a każdy krok kojarzył się z bólem. Dziś to już przeszłość!
Wolałam zaryzykować nową metodę operacji stawów biodrowych, niż ryzykować, że już nigdy nie będę chodzić.
Pierwsze kroki zaczęłam stawiać zgodnie z normami dla wieku, ale…
- Ona chodzi jak kaczuszka! – zauważyła ciocia.– To chyba coś z biodrami?
Tak, rodzice też to zauważali i konsultowali z pediatrami szukając przyczyny, lecz lekarze bagatelizowali problem. Dopiero ortopeda potwierdził spostrzeżenia członka rodziny. Zdiagnozowano u mnie tzw. obustronną dysplazję stawu biodrowego, zwaną potocznie zwichnięciem bioder.
- Panewki stawu nie rozwinęły się prawidłowo, były za płytkie w związku z czym głowy kości udowych nie miały prawidłowego pokrycia. Taka nieprawidłowa anatomia stawu biodrowego grozi wywichnięciem bioder, które może się powtarzać – tłumaczyli lekarze.
Nie skończyłam jeszcze dwóch lat, kiedy miałam za sobą pierwszą operację. Najpierw jedno bioderko, potem drugie chirurdzy starali się „naprawić” – niestety nie wiem jakimi metodami. Kiedyś pacjenci ufali lekarzom nie pytając „co” i „dlaczego”, nie było też takiego jak dziś dostępu do informacji.  Mimo, że byłam maleństwem, pamiętam, gips rozwórkowy, wyciąg, moją „inność”. Pamiętam też moją niechęć do spania w piżamie, która wyłącznie kojarzyła mi się ze szpitalami, leczeniem i bólem.
-  Jak córka będzie się starała, to będzie chodziła prawidłowo – poinformowano rodziców w szpitalu po operacjach.
W tamtych czasach trudno było o rehabilitację z prawdziwego zdarzenia – taką z jakiej korzystam dzisiaj. Tata na własną rękę wymyślał ćwiczenia i gonił mnie do pracy.
- Musisz chodzić prosto – słyszałam nieustannie.
Dla mnie „prosto” oznaczało spięcie się do granic możliwości, starałam się jak mogłam, przez co wyglądałam jakbym połknęła kij. To była droga donikąd. Od urodzenia poruszałam się nieprawidłowo, więc mój mózg nie znał pojęcia „prosto”. Organizm nie wytrzymywał ciągłego stanu napięcia, to, że „muszę być prosta” absorbowało mnie tak, że nie byłam w stanie skupić się na niczym innym. Dzieci w szkole wyśmiewały się z moich koślawych kroków. Bardzo to wtedy przeżywałam.
Gdy miałam 14 lat, szkolna higienistka ponownie skierowała mnie do ortopedy. Razem z babcią pojechałam wtedy do przychodni przyszpitalnej w Raciborzu.
- Nie obędzie się bez kolejnego zabiegu - zawyrokował lekarz. – Stawy wnuczki wyglądają bardzo źle. Konieczna jest kolejna poprawa po Bogu.
Znów trafiłam na stół operacyjny. Wykonano mi bolesną osteotomię podkrętarzową prawego biodra, a pół roku później lewego. Miało być lepiej, ale… Zabieg nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Ból wprawdzie był trochę mniejszy, za to utykałam jeszcze bardziej. Miałam ciągłe przykurcze przywodzicieli i odcinka biodrowo-lędźwiowego oraz chodziłam z charakterystycznym „kaczym kuperkiem” z tyłu. 
I znów nikt nie pomyślał, by zlecić mi rehabilitację. Ja z kolei nie miałam żadnej świadomości jakie to ma ogromne znaczenie i jak bardzo jest mi potrzebne także z punktu widzenia inwestycji w swoje zdrowie na przyszłość. 
Przez kolejne lata tkwiłam w tym samym punkcie. Miałam świadomość, że w niedalekiej przyszłości czekają mnie sztuczne stawy biodrowe. Przy czym lekarze podkreślali, że mam jak najdłużej korzystać z tego co dała mi natura – czyli chorych, bolesnych non stop, ale jednak własnych bioder. Jedynym wsparciem jakie otrzymywałam od lekarzy przez kolejne lata to recepty na silne leki przeciwbólowe a nikt nie wpadł na pomysł, że mądra rehabilitacja odłoży w czasie „wymianę” bioder.
Lata mijały a ja cierpiałam. Przykurcze się zwiększyły, a przejście choćby krótkiego odcinka drogi było dla mnie nie lada wyzwaniem. Powiedziałam sobie dość. Czas by znowu zawalczyć o swoje zdrowie. Realia NFZ-u szybko sprowadziły mnie na ziemię. Dopiero po pół roku oczekiwania, z silnym bólem trafiłam do ambulatorium piekarskiej Urazówki.
- Stawy uległy znacznemu zwyrodnieniu – lekarz przeglądał wyniki badań. – Musimy wymienić zużyte „elementy” na nowe, czyli wstawić endoprotezę.
Przewidywano, że proteza stawu biodrowego starczy w moim przypadku na osiem lat, po wykonaniu rezonansu magnetycznego dawano mi już tylko… cztery! Co więcej, zabieg miał być bardzo inwazyjny, bo trzpień endoprotezy planowano umieścić głęboko w kości udowej. Gdyby coś się nie udało, groziły mi tzw. wiszące biodra i wózek inwalidzki.
- Chcę normalnie chodzić – miałam 33 lata i jak dziecko płakałam w nocy w poduszkę.
Zaczęłam szukać informacji w Internecie. Tak trafiłam na Forum Bioderko (www.forumbioderko.pl ) – istną kopalnię wiedzy! To z niego dowiedziałam się, że są różne metody leczenia stawów biodrowych – niekoniecznie tak inwazyjne i ingerujące w organizm jak wcześniej wyrokowali lekarze. O kulach, samodzielnie, „po trupach” jeździłam po Polsce pociągami konsultując swój przypadek z wieloma wybitnymi lekarzami, których starannie wyłuskałam z forum. Moje „tournee” zakończyło się i tak w Piekarach Śląskich, które miałam „pod nosem”. Tam na oddziale męskim właśnie wprowadzali nowoczesną metodę protezoplastyki stawów biodrowych, która ogromnie różniła się od tego co oferowali mi dotychczas lekarze.  Czytałam, że „zachowuje się zdecydowanie więcej głowy kości udowej, a wbijany trzpień jest bardzo cienki i prawie nie wchodzi w tę kość”. 
Byłam zdeterminowana! Pojechałam do szpitala w Piekarach z wielkimi nadziejami i równie wielkimi obawami… czy da mi szansę na inne życie, czy zakwalifikuję się na wiele obiecujący, wymarzony zabieg?
- Dobrze, możemy go wykonać – zgodził się operator.
Operację wyznaczono na lipiec 2010 r. Byłam szczęśliwa, że w końcu ktoś naprawdę dał mi szansę i podszedł do mojego problemu tak „po ludzku”. Lekarze najpierw zoperowali bardziej zniszczone lewe biodro, a rok później prawe. Sam zabieg trwał około 3 godz. i został przeprowadzony w znieczuleniu dolędźwiowym. Po tygodniu od operacji wypisano mnie do domu. Wyszłam oczywiście o kulach, ale szczęśliwa, pełna optymizmu i wiary w lepsze jutro.
- Pamiętaj o ukierunkowanej rehabilitacji – przypominali inni pacjenci i fizjoterapeuci z internetowego forum, od których dostawałam przez cały czas ogromne wsparcie. Ćwiczyłam pod okiem rehabilitanta najpierw dwa, a później raz w tygodniu. Dzięki doświadczeniu forumowiczów dowiedziałam się jak ogromnie ważna jest rehabilitacja okołooperacyjna i oraz stała ukierunkowana fizjoterapia funkcjonalna, z której korzystam do dziś. Od tego momentu na stałe jestem pod opieką fizjoterapeuty, z którym konsultuję się i rehabilituję a także ćwiczę sama w domu – regularnie bez żadnych wymówek.  Teraz już wiem jak ważną rolę spełnia prawidłowo dobrana rehabilitacja, która jest już na stałe wpisana w mój życiorys. Wreszcie, po wielu latach pozbyłam się bólu, a dzięki wsparciu innych „Bioderkowiczów” w końcu w pełni się akceptuję. Nadal pracuję nad sobą ale również korzystam z życia, pływam, jeżdżę rowerem, spaceruję z kijami Nordic Walking, chodzę na wycieczki. Po prostu cieszę się życiem!

PS. W lecie minęły 4 lata… tak, te wróżone 4 lata z protezą w moim stawie, a ja uzbierałam 4 wiadra grzybów, 4 godziny pieszo zwiedzałam Centrum Kopernika i rozpoczęłam remont 4 pomieszczeń mojego nowego mieszkania! I planuję, że będzie nie jedna, ale wiele tych czwórek. 

Brak komentarzy: