Wesele, hej wesele...

No to się działo!
Ile by tu opowiadać...
Wesele naprawdę wspaniałe, a rodzina od narzeczonego była dla mnie bardzo przyjazna.
Skupmy się jednak na tym, co dla mnie najważniejsze było, a mianowicie nad moja kondycją. 
Pojechałam w trasę przygotowana przez Krzysia-rehabilitanta. Już całą drogę "męczyłam" piłeczki do tenisa, którymi się masowałam lub wkładałam wg jego wskazówek pod tyłek. Dodatkowo oklejona taśmami kinesio taping, dzięki czemu ten dzień okazał się "zjadliwy". Nie wyobrażam sobie tak długiej trasy bez w/w gadżetów, tym bardziej, że ta droga, to niekończące się korki i często jazda 20km/h, w wyniku czego około dwóch godzin niepotrzebnie straciliśmy :( Niestety kierowca jak się okazało nie wybrał najlepszej drogi, ale bez nawigacji lub chociażby mapy, nie za wiele szło zrobić. Dobrze, że choć szczęśliwie bez żadnych innych przygód dotarliśmy na miejsce. Domek niewielki, ale "ciepło",które w nim się znajdowało udzieliło się na pewno wszystkim.
Na weselu już mnie od początku nosiło, coś tam nóżkami przytupywałam, no i skończyło się na parkiecie :)
Był taki "szwagier" co mi posiedzieć nie dał, jak to stwierdził teraz szalej a później przecież będzie bolało. No i bolało, ale co przeżyłam to moje. Najbardziej odczułam bioderko w łóżku, ale tylko te przed operacją te po operacji (nie zapeszać!) sprawuje się idealnie.
Wczoraj byłam na rehabilitacji i Krzysiu mnie pochwalił, że widać iż pracowałam na sobą. Skupił się bardziej nad tułowiem, bo tam byłam spięta. Jako, że chodzę sztywno tą częścią, to dało się odczuć. Już dzień po weselu miałam tylko tam zakwasy i cieszę się że tylko tym się zakończyło wesele po takich szaleństwach. Ale cóż, raz się żyje, raz umiera :)
Chotyłów koło Białej Podlaskiej to przepiękne tereny. Często miałam wrażenie, że się tam czas zatrzymał. A do tego te prześliczne bociany, ikony naszego kraju, które z ogromną gracją wzbijały się nad nami. Jeszcze nie widziałam tylu bocianów jednego dnia.

Brak komentarzy: