Kobaltoza - mit czy prawda?

Zastawiałam się nad umieszczeniem tego postu na blogu. Jednak uważam, że każdy ma prawo do informacji.

W zeszłym roku na forum bioderko Mateusz poinformował nas o śmierci Piotra, który przed śmiercią chciał, by ludzie z protezami metal-metal dowiedzieli się o kobaltozie. Piotr najprawdopodobniej miał tę chorobę, ale już się nie dowiemy prawdy, gdyż nie wyraził on zgody na sekcję zwłok, a rodzina uszanowała to. 
Mateusz na forum napisał:

"Piotrek był lekarzem ale w niczym mu to nie pomogło. Chodząc do innych lekarzy ,nawet tych których znał słyszał tylko ,że nie ma czegoś takiego jak Kobaltoza... Niektórzy lekarze prosili go o przetłumaczenie anglojęzycznej literatury dotyczącej Kobaltozy bo nie mieli pojęcia co to za choroba. Poddawał się różnym badaniom,które nie wnosiły nic nowego. 
Sam zgłosił się do Poradni/Instytutu Toksykologii w Sosnowcu i tam poprosił o sprawdzenie poziomu Kobaltu i Chromu we krwi. Doznał szoku gdy okazało się ,że miał rację. Dopuszczalny wskaźnik kobaltu we krwi wynosi 2,0 ug/g kreat - na tamten moment Piotr miał we krwi i moczu 27 ug/g kreat -później było już tylko gorzej. Rekord - 85 ug/g kreat . Pomimo tych badań ,które powtarzał systematycznie co miesiąc nikt z lekarzy nie dopuszczał myśli ,że to prawda,że to możliwe. Nie wiem czy bali się czegoś ...nie chcieli zająć się tym tematem...może nie wiedzieli jak pomóc.... Chcieliśmy nagłośnić sprawę w mediach ,poruszyć tam temat Kobaltozy ale nikt nie był tym zainteresowany ...Piotrek był pierwszym zdiagnozowanym przypadkiem w Polsce ...później poznał inne osoby, które zastanawiały się co im dolega. Dzięki Piotrowi zbadały poziom kobaltu we krwi i moczu i stało się dla nich jasne co jest przyczyną ich cierpienia... 

Metaloze jako ogólne zjawisko opisano- Kobaltozy nie. 
O ZATRUCIU (cobaltism) kobaltem z MoM (Metal o Metal) protezy nie ma ani jednej naukowej pracy w Polsce . jakie są OBJAWY I NASTĘPSTWA cobaltozy? Gdzieś to opisano w polskiej literaturze? Jak diagnozować i leczyć? Nie znajdzie się odpowiedzi na te pytania. Od tylu lat nikt się tym nie zajął . W całej Europie i USA kobaltoza jest uznana za chorobę . Jest na jej temat dużo prac ...w Polsce nie...Sa tylko wzmianki o zatruciu ciężkimi metalami np. u protetyków stomatologicznych. Nikt nie zajął się przetłumaczeniem anglojęzycznej literatury na język polski...Piotr chciał to zrobić ale zabrakło mu już siły...To była walka z" wiatrakami"...totalna bezradność i nieustanna prośba o pomoc....Nawet przed ZUSem musiał udowadniać ,że jest chory,że nie jest w stanie pracować, chodzić... 

KOBALTOZA to zatrucie organizmu uwalniającym się z protezy kobaltem. Jest to rzadkie powikłanie. Piotrkowi ustalenie co wywołuje u niego ból w okolicy endo, szumy uszne, bóle innych stawów, pogorszenie widzenia, tachykardie, arytmie, duszność , bezsenność ,ból zębów zajęło KILKA MIESIĘCY. Opisane wyżej dolegliwości powinny dać do myślenia i zastanowić każdą osobę ,która posiada metalową protezę. Skłonić ją do zbadania poziomu Kobaltu, Niklu i Chromu we krwi i moczu. Piotr nie trafił na lekarza lekarza (ortopedę , toksykologa, kardiologa), który by się z tym spotkał. Poziomy kobaltu (i ew.chromu) można oznaczać tylko w nielicznych laboratoriach (np. przy Instytutach Pracy) . To poważny temat. Lekarze, a tym bardziej pacjenci nie MAJĄ NAJMNIEJSZEJ SZANSY NA ROZPOZNANIE. Pacjenci chodzą do laryngologów, okulistów, kardiologów, dermatologów, psychiatrów i nikt nie wie co im jest, nikt nie zapyta, czy mają metalową protezę. Nikt nie powiąże objawów z przyczyną. Mają szczęście, jeżeli się proteza obluzuje i dojdzie do rewizji bo to jedyny sposób na uśmierzenie bólu,dolegliwości pod warunkiem ,że choroba zostanie bardzo wcześniej wykryta/zdiagnozowana. Każdy dzień działa na niekorzyść pacjenta. U Piotra minęło 1,5 roku od momentu gdy sam zdiagnozował u siebie Kobaltozę. Było już za późno na rewizję... Nikt nie chciał podjąć się wyzwania jakim była rewizja ....Nerwy , tkanki i organizm były już zbyt wyniszczone i zatrute kobaltem.. Nierozpoznanie choroby kończy się ....b. źle- pacjenci głuchną, ślepną, mają zmiany w sercu, niewydolność nerek, demencieją...śmiercią... 
Piotr cierpiał i to bardzo... Nie zapomnę jego ataku łez, gdy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nikt mu nie chce pomóc, że nikt nawet nie chce spróbować... Płakał jak dziecko...
Gdyby od razu dokonano rewizji i usunięto mu metalową protezę Piotr by teraz żył...
Pomóżmy Piotrowi dokończyć jego dzieło! Pomóżmy innym!"
Piotr pisał: 
"Potrzebuję osoby, która pomoże mi ostrzec ludzi z metalowymi protezami (MoM). Nie chodzi mi, żeby wystraszyć kogokolwiek. Dziesiątki tysięcy ludzi ma metalowe protezy. Kilka procent może mieć cobaltism. Jeżeli nie ma objawów to nie ma problemu ! " 
"....Może uda mi się coś zmienić w świadomości/ wiedzy lekarzy"...

Kobaltowe protezy bioder przyczyną dramatycznych komplikacji – Tygodnik Angora

140 tysięcy pacjentów przechodzi co roku we Francji operację wszczepienia protezy stawu biodrowego. Trzem tysiącom kobiet i mężczyzn, głównie czterdziestoletnim, którzy kiedyś uprawiali sport wyczynowo lub amatorsko, zakłada się protezy, będące stopem kobaltu z chromem. Problem w tym, że łącznik, który z jednej strony jest implantem, wprowadzanym wprost do miednicy, a z drugiej za pomocą cementu zanurzony jest w kości udowej, może zatruć cały organizm. Taki zawias miałby pomagać w chodzeniu i bieganiu. Gdyby nie materiał użyty do jego produkcji…
Kobieta ma 58 lat. Po operacji wszczepienia implantu stawu biodrowego ogłuchła i oślepła. Może się poruszać tylko na fotelu inwalidzkim.
49-letniemu mężczyźnie trzęsą się ręce. Co więcej, dziura w umyśle. Stracił pamięć. U innego pacjenta lekarz stwierdził poważne patologie w układzie krążenia, przede wszystkim jeśli chodzi o pracę serca, komplikacje neurologiczne i układu oddychania. Kilka osób po wszczepieniu narzekało na dolegliwości, których przyczyną było zakłócenie pracy tarczycy. We krwi wszystkich stwierdzono podwyższony poziom kobaltu.
Staw biodrowy to ciągłe tarcie kulki o łożysko. Inaczej byśmy nie byli w stanie wykonać kroku. Według austriackich naukowców, którzy opublikowali swoje odkrycie w piśmie ortopedycznym, właśnie to powoduje, iż z metali użytych do produkcji protezy „ulatniają” się jony, które dostają się do krwiobiegu pacjenta. A to był rok 2003. Między rokiem 2005 a 2008 brytyjscy badacze kilkakrotnie publikowali artykuły informujące o zagrożeniu związanym z zastosowaniem metalowych protez. Kolejne badania wskazywały na poważne konsekwencje neurologiczne dla pacjentów ze względu na nadmierne wydzielanie jonów z metalowych protez. Wszystko to było zamknięte w czterech ścianach naukowego światka.
Francuskie władze medyczne nie kiwnęły palcem w tej sprawie. Ich zdaniem wszystko było w jak najlepszym porządku. Tym bardziej jest to zdumiewające, że w 2009 roku w Stanach Zjednoczonych zabroniono stosowania takich protez. W wyniku skandalu, jaki przy tej okazji wybuchł, producent bez mrugnięcia okiem wydał dwa i pół miliarda dolarów!!! na pokrycie kosztów leczenia pacjentów, byleby tylko nie dopuścić do procesu. Gdyby do niego doszło, musiałby wydać dziesięć razy tyle. A tak wszystko odbyło się cicho i bez rozgłosu…
W 2010 roku zakazano wszczepiania metalowych protez w Wielkiej Brytanii i w Australii. We Francji wciąż to trwało, bo mimo ostrzeżeń, uważano, że osoby aktywne będą mogły szybciej wrócić do zdrowia i lepiej poruszać się z metalowymi stawami biodrowymi. Teraz adwokaci pacjentów skierowali sprawę do sądu przeciwko Francuskiej Krajowej Agencji Bezpieczeństwa Medycznego, odpowiedzialnej za to, by leki, implanty i inne mechanizmy wprowadzane do organizmu pacjenta nie zagrażały jego zdrowiu.

Czym prędzej operuj…
Frederic ma 46 lat. „Mam takie wrażenie, że po wszczepieniu mi sztucznego biodra amputowano mi życie” – powiada. Jest hydraulikiem. Mieszka w Marsylii. Prowadzi aktywny, sportowy tryb życia. Poczuł ból w okolicach miednicy. Lekarze natychmiast zrobili rezonans i zadecydowali, że należy bezzwłocznie założyć protezę. „Zapewniali, że będę z nią mógł… fruwać, bo taka jest solidna. Mówili, że to najlepsza proteza na świecie. Byli przekonani, że będę mógł nie tylko wrócić do swojego zawodu, ale także do swojego sportowego trybu życia”. 
Operacja przebiegła bez żadnych problemów. Szybko. Sprawnie. Po paru miesiącach zaczęły się „schody”. Pojawił się trudny do zniesienia ból. Frederic był przekonany, że to wynik intensywnych ćwiczeń fizykoterapeutycznych. Ale było coraz gorzej. Ledwo chodził. Każdy krok to był wielki ból. Co więcej miał takie wrażenie „jakby najadł się trucizny”. Jego organizm był „czymś” zaczadzony. Lekarze wzruszali ramionami. „Nie ma niczego niepokojącego”. 
Tymczasem on zaczął się zastanawiać, czy nie zwariował, bo „słyszał” metaliczne szczęknięcia. Krok i szczęknięcie. Tak jakby ktoś zamykał zamek w drzwiach. Przekręcał klucz. Na szczęście jego dziewczyna też to słyszała. Więc nie oszalał. Lekarz domowy zalecił badanie krwi. Wyniki były zatrważające. 4.2 mg kobaltu na litr. Cztery razy więcej niż przewiduje norma. Lekarze orzekli wtedy, że to wynik wszczepionej trzy lata wcześniej protezy – tej „rewelacyjnej, najlepszej na świecie”. Jej amerykański producent, z filią we Francji, wsadził głowę w piasek i nie chciał rozmawiać z mediami.
Frederic zaczął szukać odpowiedzi na pytanie, co mu się przytrafiło, no i ją znalazł, ale nie w gabinecie lekarskim, lecz w internecie, na stronach zajmujących się ortopedią z naukowego punktu widzenia. Przeczytał tam, że ten typ protezy jest od dawna zakazany w USA, Wielkiej Brytanii i w Australii.
Żaden lekarz we Francji mu nie powiedział, że jony kobaltu powodują powikłania neurologiczne, układu oddechowego, kłopoty z sercem i z tarczycą. Frederic był załamany. Jego adwokat wystąpił na drogę sądową przeciwko Francuskiej Krajowej Agencji Bezpieczeństwa Medycznego. Lekarze tymczasem przeprowadzili Fredericowi kolejną operację. „Wszczepili mi protezę ceramiczną. Niebo i ziemia, ale wciąż czuję się bardzo słaby” – przyznaje Frederic. Trudno mu ukryć złość. „Wiedzieli o tym wszyscy – lekarze i producenci tej cholernej protezy”.
Tylko nam – pacjentom – nic nie powiedzieli
Przez lata była to tajemnica. Pacjentom aplikowano kobaltowo-chromowe protezy, nie informując ich o możliwych skutkach ubocznych. Teraz chyłkiem, milczkiem, francuskie władze medyczne wycofują się z tego, na co przez lata przymykały oczy. W grudniu ubiegłego roku „zalecały” unikania metalowych protez. Wydały także okólnik w tej sprawie. Zachęcają w nim lekarzy, by „raczej nie stosowali” kobaltowo-chromowych protez. Zakazu nigdzie nie ma. 
Co więcej, tego typu uwagi są skierowane tylko do nielicznych kategorii pacjentów – kobiet, które mogą jeszcze rodzić, i osób… mających alergię na metale. Młodzi mężczyźni, którzy chcą wkrótce po zabiegu wrócić do aktywności sportowej, muszą przejść dodatkowe badania lekarskie.
Francuska Krajowa Agencja Bezpieczeństwa Medycznego broni się, twierdząc, że wszystko konsultowała z Francuskim Stowarzyszeniem Ortopedycznym i Traumatologicznym. Teraz ta sama instytucja przyznaje, że metalowe protezy mogą wzbudzać niepokój, bo co piąty przypadek implantu może się skończyć dramatycznymi konsekwencjami. W przypadku innych protez mowa jest o pięciu procentach.
„Boli?”. „Masz kłopoty z chodzeniem?”. „Utykasz?”. Natychmiast skontaktuj się ze swoim chirurgiem. Pacjentowi trzeba wyjąć metalową protezę i założyć inną – ceramiczną. Jak nie, to może ogłuchnąć i stracić wzrok. Kobalt zrobi swoje. (MB)
Na podst.: Le Parisien, BFM TV, France Info

Koniec protezy BMHR!

Firma Smith & Nephew  produkująca m.in. protezy BMHR za pośrednictwem swojego przedstawiciela poinformowała, jednego z użytkowników Forum BIODERKO, iż ze względów marketingowych kończy ich produkcję. Takie jest oficjalne stanowisko. Jak jest prawda? Życie pokaże.

Dowiedziałam się, że alternatywą ma być trzpień SPIRON niemieckiej firmy.
Jedną z funkcji, jaką pełnię w życiu, to moderowanie Forum BIODERKO. Tyle, że pewnie już o tym wiecie. 
Jednak nie o funkcji jaką sprawuję chciałam pisać, lecz o treści jaką stale wałkujemy. 
Temat, który większość bioderkowiczów nie lubi, a o którym non stop wspominamy, to rehabilitacja. Na szczęście, również jestem zwolennikiem ukierunkowanej rehabilitacji. I to nie dlatego, że nie mam wyboru, tylko, że to naprawdę ma sens. Niestety sama już nie widzę tych maleńkich kroczków, którymi postępuję, ale gdy ludzie, których widuję raz na pół roku, chwalą mnie, to aż serce rośnie. 
Dzisiaj po raz kolejny byłam na rehabilitacji u Krzysztofa w Zabrzu. 
Nasz dialog:
K: Jak się czujesz?
Ja: Wyśmienicie!
K: To dzisiaj poćwiczymy głównie.
No to ćwiczymy...
K: W końcu prosto trzymasz miednicę.
Ja: I tyle lat musiałam ćwiczyć, by to w końcu usłyszeć od Ciebie!? - zszokowana bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
Tak rzadko Krzysiek chwali, że aż naprawdę miło było to usłyszeć. Wycisk był, pot się lał. Wyszłam zmęczona, lecz zadowolona.

 Tym samym udowodniłam, że tylko systematyczną pracą można zdobyć pożądany efekt.
Pracujcie nad sobą. Bez pracy nie ma kołaczy. Czasem powątpiewam, że może być lepiej, że to pewnie już koniec sukcesów. Jednak dla takich chwil śmiem twierdzić, że warto. Naprawdę warto! 

Życzę Wam samych sukcesów :*

Spotkanie po...

Wolna!!!
Właśnie dobiegł końca trzeci pobyt w piekarskiej urazówce na oddziale rehabilitacyjnym. 
Było, muszę to przyznać, konkretnie. Rehabilitant zrobił naprawdę wiele, by mnie zrehabilitować. Dostałam prawdziwy wycisk od niego. Pot lał się strumieniami, ale jestem mu naprawdę wdzięczna. Poświęcił mi wiele godzin uwagi, bym "wyszła na ludzi". Najśmieszniejsze jest to, że naprawdę lubię chodzić. Hm, dziwne!? Oczywiście, najlepiej wychodzi mi to na bieżni. Z-ca ordynatora, pani doktor nie umiała wyjść z podziwu jak idealnie chodzę na bieżni, by chwilę później "krzyczeć" za mną, że chodzę strasznie, gdy się nie pilnuję. No cóż... Taka jest prawda, gdy idę np. po podłodze, a do tego się nie pilnuję, to mój prawidłowy wzorzec pada na łeb, na szyję. Dobrze idę niosąc patyk przed sobą lub tacę z piłeczką, a gdy ręce dam na dół bujam się jak łajba :/ Dodatkowo martwi rehabilitanta mój kręgosłup, bo przez sposób poruszania się, cierpi on w dużej mierze. Na szczęście jak na razie ma się dobrze.
Mięśniówkę ponoć mam dobrą, zakres ruchów również, a do tego każdy element chodu umiem wykonać bez najmniejszego trudu. Problem w tym, że nie umiem tego skleić tak, by powstał z tego idealny chód. Przypomina mi to rysuneczki, których nie umiem wprowadzić w ruch, tak by powstał film. 

Jeszcze przyjdzie  taki dzień, że... Będzie idealnie.

Muszę się pochwalić, że rehabilitant zadając mi pewne ćwiczenie zapytał się jakie mięśnie pracują. Odpowiedziałam, że brzucha. Powiedział, że jestem pierwszą osobą, która poprawnie udzieliła odpowiedzi i, że jest pod wrażeniem jak znam swoje ciało. Później jeszcze zadawał jeszcze kilka razy podobne zagadki i zawsze poprawne odpowiedzi padały z moich ust. Ups, takie są osoby z bioderkowej rodzinki. Mądre i świadome własnego ciała.

W dniu wypisu spotkałam się z moim operatorem dr Michałem Mielnikiem. Był zachwycony tym co osiągnęłam. Ochów i achów z jego ust nie było końca, a ja chłonęłam to jak ciało balsam :) Dodatkowo nie umknęło jego uwadze, że straciłam paręnaście kilo. Kolejna pochwała, a ja rosłam i rosłam.
Tak w ogóle mój doktor został ordynatorem II oddziału Wojewódzkiego Szpitalu Urazowego w Piekarach Śląskich. W ambulatorium będzie przyjmował w poniedziałki, a nie jak do tej pory w piątki. Moja wizyta będzie miała miejsce 17 marca. Wtedy też pewnie zostanie wykonane moim bioderkom zdjęcie rtg. Już 2,5 roku nie miałam robionego zdjęcia, ale to nic. Czuję, że z moim BMHR-kiem i Nanoskiem wszystko w porządku. I tak ma być zawsze. A co najmniej najdłużej jak się da.

Na końcu chciałabym podziękować odwiedzającym mnie znajomym i członkom rodziny. A szczególnie chciałabym podziękować Prezesowi, Michałowi, Mariuszowi, Grażynce, Pani Irenie, Pani Krystynie, oddziałowej pielęgniarkom i wszystkim o których zapomniałam w tej chwili. To dzięki Wam pobyt był znakomity, a popołudnia wypełnione do późnych godzin każdego dnia, nie były dniem świstaka.

Prosto z serca

Moi drodzy!
Jeżeli kiedykolwiek, komukolwiek pomogłam radą, wpisem lub, gdy ktoś darzy mnie po prostu sympatią i wszyscy inni chętni...
Zwracam się do Was z ogromną prośbą.
Od tego roku można przekazać na moją rehabilitację 1% podatku.

JAK PRZEKAZAĆ 1%

Wypełniając zeznanie PIT, podatnik musi obliczyć podatek należny wobec Urzędu Skarbowego.

W rubryce WNIOSEK O PRZEKAZANIE 1% PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP)
Wpisać numer KRS: 0000270809
Obliczyć kwotę 1%
W rubryce INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE (bardzo ważne!)
Wpisać nazwisko oraz numer członkowski nadany przez Fundację - Kamińska, 2793.

Z góry dziękuję



Można również przekazać darowiznę.

JAK PRZEKAZAĆ DAROWIZNĘ

Należy dokonać przelewu bankowego (może być przelew internetowy) lub wpłaty na poczcie:
nazwa odbiorcy:
Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym, Michała Kajki 80/82 lok. 1, 04-620 Warszawa

numery rachunków odbiorcy:
Rachunek złotowy PLN: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
Rachunek złotowy PLN: 86 1600 1286 0003 0031 8642 6151 - darowizny w ramach zbiórki publicznej
Rachunek walutowy EUR: IBAN: PL07 1600 1286 0003 0031 8642 6021
Rachunek walutowy USD: IBAN: PL77 1600 1286 0003 0031 8642 6022
Rachunki prowadzone przez: BNP Paribas Bank Polska SA

W tytule wpłaty proszę podać nazwisko i numer członkowski nadany przez Fundację - Kamińska, 2793 (ten dopisek jest bardzo ważny).


Bawmy się aż do rana...

Ból w plecach odpuścił całkowicie.
W końcu!
Tym razem nie koniecznie zadziałała rehabilitacja i plastry którymi okleił mnie Krzysztof. Myślę, że w tym przypadku przyczynił się do tego alkohol. O zgubo! Nie, broń Boże, nie było go w jakiejś zastraszającej ilości, ale było go na tyle wystarczająco, by rozluźnić swoje ciało. Wiem, wiem! Nie jest to idealne rozwiązanie, bo takie rozluźnienie może mieć zgubny wpływ na organizm. I bynajmniej nie chodzi tutaj o skutki uboczne typu kac :) Choć i on mnie w delikatnym stopniu dopadł :(
Bawiłam się w sobotnią noc wyśmienicie. Nogi i biodra nie bolały. Szalałam i wirowałam w rytm piosenek, którą DJ Stefan puszczał ze swojego sprzętu. Ach, jak dawno tak dobrze się nie bawiłam. I to do 3.00 nad ranem.
Bioderka nadal sprawujcie się tak dobrze!!!
Oto kilka dowodów:




Przeznaczone do druku


Kiedyś poproszono mnie bym opisała swoje życie. Tekst ten, pewien znajomy, chciał wstawić na swoją stronę www. Nie wiem dlaczego z mojej strony nie puściłam tego do obiegu, ale z moimi czytelnikami chciałam się podzielić o czym zamierzałam pisać. Nie jest to zakończone, bo brakło mi w pewnym momencie weny twórczej, ale wkrótce na pewno go uzupełnię.



Pamięcią sięgam do dzieciństwa... 
Widzę wyraźny obraz, gdy pokazuję dziadkowi rysunek mojego autorstwa i mówię "dziadek patrz, pif paf". Obrazek przedstawia lalkę z pistoletem. Jestem dumna z tego obrazka. Zawsze bardzo starałam się dobrze malować. Okiem cztero, może pięciolatki, ten rysunek był idealny, dopracowany w każdym calu. Tylko dlaczego narysowałam ten pistolet?

Dzisiaj wiem, że moje dzieciństwo, pomimo, iż bardzo chciałam żyć jak każde zdrowe dziecko, nie należało do zwyczajnych. Nie było w nim rzeczy fantastycznych, lecz było dużo bólu, dużo walki o uwagę i miłość.

Urodziłam się, potocznie mówiąc, ze zwichniętymi biodrami. Rodzice sądzą po dziś dzień, że to wszystko przez źle odebrany poród. Ja teraz wiem, że urodziłam się taka, bo mnie taką stworzyła natura. Dziewczynki bardzo często rodzą się dysplastyczne. Dysplazja w przypadku, gdy nie jest dość wcześnie zdiagnozowana, bądź źle leczona prowadzi do zwyrodnienia stawów biodrowych w późniejszych latach. I ja właśnie miałam takie zwyrodniałe biodra, jak to stwierdził pewien lekarz "pani biodra przypominają stawy sześćdziesięcioletniej kobiety". No cóż, sześćdziesięciu lat wtedy nie miałam, a jednak biodra miałam z bardzo zaawansowanym zwyrodnieniem. Kolejnym moim "fartem" jest, że nie mogłam mieć jak większość chorujących na tę chorobę, jednego dysplastycznego biodra, tylko ja musiałam mieć oba naraz.

Z opowieści:
Kończąc roczek jak każde dziecko, wkroczyłam w etap stawiania pierwszych kroczków. Rodzice zaniepokojeni z mojego kaczkowatego chodu, poszli do lekarza pediatry. Lekarz uspokoił ich, że dzieci tak mają i, że dziecko z tego wyrośnie. Pewnego dnia przyjechała (chyba kuzynka mamy) i zasugerowała, że mogę mieć coś z biodrami. Wtedy zaczęła się tyrada po lekarzach. Wyciągi, gipsy rozwórkowe niestety nie dały pożądanego efektu. W efekcie nie mając pełnych dwóch lat przeszłam swoją pierwszą operację, a potem kolejną na drugie biodro. Praktycznie nic z tego nie pamiętam, a jedynie blizny przypominają mi że takie zdarzenie miało miejsce. Blizny brzydkie, szpecące, jedna wręcz odpychająca. Jest to blizna po zgniliźnie jaka mi się tworzyła pod gipsem z niedoleczonego cięcia pooperacyjnego.
Z tych ciężkich chwil pamiętam jeszcze, gdy mama weszła do mnie do na salę, a ja ją widziałam jak przez mgłę. Tego dnia podali mi złą krew. Gdyby nie mama, dzisiaj na pewno nie opowiedziałabym swojej historii.
Kolejną złą rzeczą w szpitalu było dla mnie zakratowane łóżko, jak w więzieniu. Jaka byłam dumna, gdy w późniejszym czasie dali mi łóżko jak dla dorosłych.
Oprócz złych rzeczy pamiętam tylko jedną dobrą z tamtego okresu, a była nią pielęgniarka Bogusia. Nie wiem jaka była dokładnie, ale jestem pewna, że musiała mieć wiele ciepła w sobie, skoro ją kojarzę jako jedyny pozytywny akcent w tym czasie.
Traumatyczne przeżycia szpitalne dawały mi się bardzo we znaki. Nie pozwoliłam się ubrać w piżamie, a gdy już ktoś próbował mi to zrobić to ze złością rzucałam wszystko co miałam w zasięgu ręki, nawet szklanką.
Siostra mi zazdrościła gipsu ("wariatka"). I pewnego dnia go dostała. Spadła z łóżka i złamała sobie kość obojczykową. Skutki odczuwa po dziś dzień, ale wtedy była szczęśliwa. Mówiła: "Ja też mam ipsiu".
Gdy byłam w gipsie rozwórkowym rodzice sadzali mnie na rogówce, a siostra z reguły miała mnie zabawiać. Podczas jednej z takich zabaw, siostra dała mi bucik z zapałkami, który miał draskę na spodzie. Tak, tak, podpaliłam się, ale na szczęście ucierpiał mój gips i misiu. Nam, na szczęście nic się nie stało. Czasem, gdy nikt mnie nie zabawiał, potrafiłam do przechodzącego ojca powtórzyć słowa mamy: "Boguś, weź te dziecko".
W wielu około czterech lat zakończyłam swą "podróż" po szpitalach. Lekarz mnie prowadzący powiedziała, że teraz jest już dobrze i o ile będę się starała, to będę dobrze chodziła. Rodzice, a w szczególności ojciec strasznie się tego uczepił i gdy tylko źle chodziłam zrzucał to na krab mojego lenistwa. A ja tylko chciałam żyć normalnie, bawić się jak normalne dzieci, gdzie mi w głowie było pilnowanie się. Jak biegłam z dzieciakami to w głowie miałam cel, a nie poprawność chodu. Tylko pod okiem rodziców, gdy mnie upomnieli, szłam poprawnie, ale bardzo mnie to męczyło.
Po okresie szpitalnym zaczął się okres sanatoryjny. Ten okres to kolejny koszmar w którym pielęgniarka wyrwała mi garść włosów, bo przez łaskotki które mam do tej pory na całym ciele, a w szczególności na stopach, nie była w stanie obciąć mi paznokci. Jako dobre elementy wspominam bal karnawałowy, na który poszłam z przepięknie zrobionym z bibuły kwiatkiem na głowie. Nie pamiętam jednak, czy sama go robiłam z gotowych emblematów, czy po prostu je wszyscy dostaliśmy. Gdy przyjechali rodzice, wychodziliśmy razem na spacer po lesie, gdzie przepiękną niebieską barwą witał nas leśny kwiat. Wtedy myślałam, że to był fiołek, ale dzisiaj myślę, że to chyba był barwinek. Oprócz "fiołków" zachwycałam się jeszcze małymi kapliczkami, w których po otwarciu drzwiczek pojawiała się postać Maryi. Kapliczki te choć bardzo kiczowate wtedy wydawały się jedną z nielicznych atrakcji mojego równie kiczowatego życia.

c.d.n.