Weekend...

Piątek, sobota, niedziela ... Nie, zdecydowanie za mało! Czuję niedosyt natury, przyjaciół, imprezki. Ech...

Wszystko zaczęło się od telefonu w czwartek. Akurat szłam na rehabilitację, więc nie miałam za bardzo czasu na rozmowę, ale obiecałam że zadzwonię z odpowiedzią. Dzwoniła szwagierka z zapytaniem, czy jadę z nią i jej mężem do Marzenki i jej rodziny na weekend. Hm, kusząca propozycja, ale musiałam odmówić, bo już coś komuś obiecałam. Jednak w piątek koło 14 Krzysiu z Kariną przekonali mnie bym jechała. 
Uradowana dzwonię do Eli z wiadomością, że jadę jednak z nimi. Następnie dzwonię do Marzenki z pytaniem czy mogę przyjechać. Jednak zanim cokolwiek zapytałam to usłyszałam w słuchawce opieprz że nie jadę, więc odpowiedziałam, że skoro tak krzyczy to już przyjadę. Zaczęłam się śmiać, a potem grzecznie zapytałam się jej, czy zaproszenie dla mojej osóbki nadal aktualne. Trzy dni, trzy wspaniałe, pełne życzliwości dni i czuję niedosyt. Czuję się jakbym przez rodziców musiała wyjść w środku imprezy, która dopiero się rozkręca. 

Na szczęście operowane, jak i nie operowane bioderko, dało mi odpocząć. Przez dzień się kładłam, dawałam nodze odpocząć. Jednak opuchlizna wieczorami pokazywała się. O ćwiczeniach, w euforii przyjaznej atmosfery, też nie zapomniałam. Powiedzmy, byłam grzeczna. :) 

Widok z okna


Siostry: Kinga z Majką

Majka 




Marzenka z rodziną


Kochane baby, ach te baby...

Brak komentarzy: