[Warszawa] Kopniaki na całego

Oj! Znów nie wiem od czego zacząć. Tyle się działo, pełno emocji i tych dobrych i tych złych.


Sobota 11 września 2010
Warszawa przywitała mnie pięknym słoneczkiem, co wprowadziło mnie na dzień dobry w świetny humor. Katja deklarowała, że odbierze mnie z dworca PKP, jednak wysłała w zastępstwie Tomasza, zaś ona przygotowała dla mnie obiad. Przepyszne kopytka z sosem grzybowym made in babcia Katji, zjadłam do ostatniego kęsa. Dziwne, bo nie cierpię sosu grzybowego (!), ale ten ... ten na pewno był ósmym cudem świata. Zresztą podczas tego wyjazdu zrobiłam burzę moim kubkom smakowym. Pierwszy raz i to dwukrotnie jadłam dania kuchni orientalnej. Nie jadłam nigdy tak świetnie skomponowanych różnych smaków. Słodkie, kwaśne, pikantne pyszności z wielką przyjemnością pałaszowałam. Córka gdy wróciłam z wojaży, stwierdziła, że brzuch mi rośnie :P
Wieczorem, spóźnione troszkę, dotarłyśmy do Pepper Pub & Restaurant, gdzie zorganizowaliśmy spotkanie przed warsztatami. Kolorowe drinki, świetna atmosfera, znakomita obsługa oraz dobry nastrój spowodowały, że się mocno zasiedzieliśmy. Niby nie było by problemu, bo uwielbiam takie spotkania, ale rano musiałyśmy wcześnie wstać by dotrzeć do Orthosu, gdzie odbywały się owe warsztaty.
Nie pamiętam kiedy tak bardzo się śmiałam, aż miałam zakwasy mięśni na twarzy następnego dnia. Duśka w dużym procencie pomogła mi wprowadzić się w szampański nastrój. 


Niedziela 12 września 2010
Budzik? Nieee!
Musimy ruszyć tyłki i to szybko. Kawa, śniadanie i pędzimy do Orthosu na III warsztaty fizjoterapeutyczne. Tego dnia dostałam fuchę recepcjonistki, a dziewczyny pomagały fizjoterapeutom przy indywidualnej ocenie stanu pacjenta oraz przy wywiadzie fizjoterapeutycznym. Pacjenci byli zachwyceni, mówili, że nigdy tak szczegółowo nie byli badani. Pani Agnieszka Stępień oraz Fundacja BIODERKO stanęli na wysokości zadania.




Jechałam tam głównie na warsztaty, a jednak miałam cichą nadzieję, że bioderkowicze, ludzie fundacji, rehabilitanci, w szczególności pani Agnieszka, zauważyli moje postępy i choć odrobinkę dodali mi kopa. Pani Agnieszka już na wejściu nie szczędziła mi pochwał, a ja z każdym słowem rosłam w siłę. Siłę do dalszego działania.


Kolejnego kopa dał mi niesamowity człowiek- Fizkom. Katja namówiła mnie na dzień pobytu dłużej, by się spotkać z nim w poniedziałek, bo wraz z Duśką były tego dnia z nim umówione. Dziękuję Katju, tego mi trza było. Siedziałyśmy w poczekalni Orthosu czekając na Fizkoma. Gdy mnie zobaczył kazał mi się przejść. Nie byłam na to przygotowana w ogóle. Sądziłam, że gdzieś pokątnie, przypadkiem zobaczy jak chodzę i wtedy wyrazi opinie, ale nie... To do niego nie podobne!
Szłam na luzie korytarzem tam i z powrotem, a Fizkom nie szczędził mi pochwał. Twierdził, że poczyniłam ogromne kroki. Na koniec zawiesił mi medal na szyję, tzn. metronom i chodziłam w takt 45 min, a gdy tylko nie słyszał go, wyleciał na korytarz z zapytaniem, czy mi się baterie wyczerpały hi hi. Ja natomiast spokojnie w rytm metronomu spacerowałam sobie wokół Orthosu. Jednak nierówny chodnik nie sprzyjał chodzeniu w rytm, więc postanowiłam powrócić. 45 min minęło jak z bicza strzelił, zaś ja byłam zalana potem, choć szczęśliwa na maksa. Medal dla Fizkoma za to że jest najlepszym fizjoterapeutą.


Jestem z siebie dumna, że nie zawiodłam ludzi, którzy mi dopingują.

Brak komentarzy: